W takich chłodniejszych miesiącach doskwiera zazwyczaj masa problemów związanych ze stanem naszego ciała. Jednym z typowych jest przesuszenie ust, które czasem nawet krwawią. Na tysiące z reguły nic nie dających balsamów już znalazłam rozwiązanie, mianowicie balsam Nuxe, o którym można poczytać TUTAJ. Natomiast nie zawsze zdziała on cuda, szczególnie kiedy usta pokryte są sporą warstwą skórek.
Produkt, który dzisiaj przedstawię, kupiłam dosyć spontanicznie w miesiącach wakacyjnych. Szczerze zaraz po zakupie byłam wściekła, gdy zdałam sobie sprawę, że zapłaciłam za cukier w słoiczku, omamiona przemiłymi sprzedawczyniami w urokliwej Pradze.
Dziś mogę odpowiedzieć na pytanie, czy było warto kupić:
Lush
Sweet Lips
Lip Scrub
(lub z czeskiego: Peeling na rty)
Opakowanie: przezroczysty szklany słoiczek z plastikową nakrętką. Na każdej części mamy naklejki, gdzie znajdziemy nazwę produktu, skład, smak, sposób użycia, pojemność, oznaczenie, że produkt jest wegański oraz na spodzie naklejkę z graficznym przedstawieniem osoby, która nam stworzyła dokładnie ten produkt. Poza tą ostatnią, naklejki są raczej papierowe, ale cały czas można je odczytać. Naklejka z twarzą niestety szybko się starła, jednak jestem prawie pewna, że ów brunetka nazywała się Ania.
Pojemność to 25 mililitrów.
Zawiera wszystkie składniki wegańskie, skład jest bardzo krótki, doczytać można się o cukrze pudrze (?!) i oleju jojoba
Skład: Castor Sugar, Organic Jojoba Oil (Simmondsia chinensis), Vanilla Extract (Vanilla planifolia), Cocoa Absolute (Theobroma cacao), Tagetes Oil (Tagetes minuta), Flavour.
Zapach jest powodem, dla którego wybrałam akurat ten scrub, a nie najpopularniejczą gumę balonową. Zapach jest waniliowo-czekoladowy, jest bardzo przyjemny, słodki i chce się go zjeść. Ekspedientki zachęcały mnie do skosztowania peelingu już w sklepie.
Smak tak więc również jest przyjemny, jeśli ktoś lubi cukier. Smak peelingu zdecydowanie uprzyjemnia każde użytkowanie.
Kolor peelingu jest brązowawy, herbaciany.
Konsystencja niestety zmieniła się w moim skrubie od początku jego używania. Świeżo kupiony był suchy i sypki. Niestety skrub trzymałam w łazience i dostała się do niego wilgoć, kolor ściemniał a skrub stał gęstszy i zwarty. Nie przeszkadza to jednak w używaniu go.
Działanie: O ile w miesiącach letnich kompletnie nie doceniałam jego właściwości, odstawiłam na półkę i zapomniałam, o tyle gdy tylko na zewnątrz zrobiło się zimno, a w domach z powodu ogrzewania ciepło i sucho, odkryłam jego moc. Gdy konsystencja była sucha, aby lepiej trzymał się ust, nakładałam na nie obojętnie jaki balsam, wazelinę, olej (np. kokosowy) dla poślizgu. Gdy dostała się do niego wilgoć, jest to zbędne, gdyż trzyma się ust dosyć dobrze. W zależności od potrzeb i stanu ust, pocieram je przez kilkanaście-kilkadziesiąt sekund, do pozbycia się całego martwego naskórka. Sam w sobie skrub raczej nie ma jakiś wybitnych właściwości nawilżających, więc można pozostałość zmyć bądź zjeść. Następnie nakładam balsam Nuxe. Tak zabieg zrobiony na noc sprawi, że rano usta są miękkie, zagojone i nawilżone i niestraszne im kolejne wahania temperatury i wilgoci. Stosowany codziennie sprawia, że naprawdę możemy zapomnieć albo chociaż zminimalizować do minimum problem pękających warg.
Cena:
w Czechach 220 Kč (koron czeskich, czyli ok. 40zł)
w Wielkiej Brytanii 4,95 £ (funtów brytyjskich, czyli ok. 25zł)
w Polsce, np. na Allegro ok. 44zł
Dostępność: Kraje i miasta, w których można stacjonarnie kupić produkty firmy Lush są do sprawdzenia na ich stronie internetowej http://lush.com/
Podsumowując, nie wiem czy drugi raz bym się skusiła kupić ten produkt za cenę czeską (do dziś dziwię się, że skusiłam się za pierwszym razem). Jednak uważam, że produkt jest niezwykle pomocny i przydatny, jeśli będę miała okazję kupić go za cenę brytyjską, pewnie to zrobię. Na pewno jednak spróbuję stworzyć coś podobnego sama, jako, że przecież samodzielnie robione kosmetyki są czymś, co uwielbiam.
Wydaje mi się również, że to dobry pomysł na prezent (w końcu grudzień, każdy szuka inspiracji) dla kogoś, z cyklu "wiem, że ktoś sam sobie nie kupi, ale sprawi mu to przyjemność, jak zostanie tym obdarowany".
Bardzo lubię kosmetyki Lush, jednak scrubu bym nie kupiła. Wolę zrobić samodzielnie lub wymasować wargi szczoteczką do zębów. Peeling kawowy również stosuję na wargi i jestem zadowolona.
OdpowiedzUsuńZ Nuxa miałam kiedyś olejek z drobinkami, cudo fajne, ale cena niestety jakoś mnie przersta.
OdpowiedzUsuńCukier do ust - gadżet fajny, powiem Ci, że mnie Lush już niejednokrotnie skusiła tylko i wyłącznie samym zapachem.
Nigdy nie używałam kosmetyków tej firmy, ale podziwiam Ciebie, że w ciemno kupiłas kosmetyk za taką cenę :), ważne, że w sumie wychodzi na to, że jestes zadowolona :)
OdpowiedzUsuń2bigcitylifes.blogspot.com
na usprawiedliwienie powiem, że kiepsko umiem logicznie sobie przewalutować korony na złotówki w głowie, stąd byłam prawie pewna, że płacę mniej ;] poza tym wymienione korony i tak wypadało przecież wydać, prawda? ;)
OdpowiedzUsuńAnia, słyszałam o tym olejku, ale nie próbowałam, za to balsam do ust szczerze polecam, od mojej recenzji minęło trochę czasu, a wciąż go codziennie używam i nie jestem w połowie, mam wrażenie, że ten balsam to poza świetnym działaniem, to genialna inwestycja, bo jak podzielić 40zł na tyle miesięcy, które się go używa (podejrzewam, że rok spokojnie) to cena przestaje być zaporowa :)
Z LUSH mam perfumy w kremie, ale nieszczególnie przypadły mi do gustu.
OdpowiedzUsuńwaniliowo-czekoladowy.. mmm.. mniammm... miałam kiedyś balsam Lushowy o smaku czekolady i był przepyszny ;) jeśli ten scrubik jest podobny, to już sobie wyobrażam :D
OdpowiedzUsuńmyślałam kiedyś nad nim, ale dużo dziewczyn skarżyło się na to kruszenie i spadanie gdzie popadnie i zrezygnowałam.. ale jak będę w Lushu następnym razem, to podejdę do niego się zapoznać bliżej :D
Ojj tak, problem z przesuszonymi ustami spotyka wszystkich masowo. Ja nawilżam usta zwykłą pomadką, co rzadko przynosi efekty. Pozdrawiam, obserwuję.
OdpowiedzUsuńZostałaś otagowana, zapraszam do zabawy :)
OdpowiedzUsuńhttp://kotwilka.blogspot.com/2011/12/otagowana-swiatecznie.html
ciekawa recenzja:) fajny blog:)
OdpowiedzUsuńdodaje do obserwowanych i liczę na to samo:)
pozdrawiam:)
Ale super blog! Czemu ja Cię wcześniej nie znalazłam? Świetna nazwa^^
OdpowiedzUsuńTo niesamowite jak bardzo dajecie się omamic strstegiom marketingowym i chwytliwym opakowankom:-) jeżeli popatrzeć na skład można samemu zrobić takie "cacko" za grosze:-) w życiu nie zaplacilabym 45 zł za łyżkę cukru:-)
OdpowiedzUsuńMoim największym bólem LUSHa jest dostępność. Jedyne ceny, na które my biedne polaczki (zaliczam się do tego grona) możemy sobie pozwolić to te, które są w UK... Cała Europa jest sporo droższa od wysp. Cóż... pozostaje załatwianie sobie LUSHa z różnych źródeł albo zamawianie hurtem ze znajomymi.
OdpowiedzUsuńdostępność i ceny są kiepskie, ale znowu też nie są rzeczy niezbędne ;) ja lubię sobie coś przy okazji podróży zakupić, ale ich produkty można też w prosty sposób zrobić samemu! :)
Usuń