Przyznać
muszę, że do Zoo zawsze uczucia moje były bardzo ambiwalentne. Z jednej strony
przytakiwałam na fakt, że kraty, że zwierzęta żyją w klatkach, że ogólnie jest
to smutne i zwierzęta powinny żyć na wolności. Z drugiej strony – fakt, że ten
blog istnieje jest jednym z wielu argumentów za tym, że jestem odpowiednikiem
Elmirki z Looney Tunes i nie przepuszczę okazji, by zobaczyć, albo, oh,
wygłaskać i przytulić zwiezacka. Staram się tylko nie być przy tym drastyczna
;)
Stąd po
prostu nie bojkotowałam nigdy Zoo. Co
więcej, lubiłam czasem je odwiedzić, bo nie oszukujmy się, jest to okazja do
zobaczenia wielu zwierząt, które niestety niedługo mogą już wyginąć. Jest to
właśnie jeden z plusów Zoo, że trafiają tam zagrożone gatunki, które można
rozpłodzić, bądź chore zwierzęta, które można wyleczyć. Poza tym też trafiają tam
zwierzęta, które nie są zagrożone wyginięciem i z pewnością lepiej byłoby im na
wolności niż zostawione na pastwę bandy człowieków.
No
właśnie, CZŁOWIEKI. To głównie oni zainspirowali mnie do tego tekstu. Ostatnia
niedziela w Polsce była dniem ustawowo wolnym od pracy. Stąd w wielkich
miastach życie zaburzyło totalnie swój rytm, kiedy to weekend oznacza Centrum
Handlowe. Załoga Publicznej Pralni za to chciała jakoś uczcić zdane wszelkie
zaliczenia, część już zdane egzaminy i szykującą się obronę, druga część
jeszcze nadchodzącą sesję, piękną pogodę… stąd pomysł, aby odwiedzić Zoo.
Pomysł był na tyle oryginalny, że pomyślało tak zarówno pół Wrocławia,
okolicznych wsi i sąsiadujących województw…
I
właśnie ten tłum ludzi + wizja Wrocławskiego Zoo, sprawiła, że doznałam lekkiej
traumy, którą chciałabym z siebie wyrzucić, ale nie mam pojęcia od czego
zacząć. Może od początku:
Jak wszystko
w Polsce, również Ogród Zoologiczny jest w przebudowie, więc rozpoczęcie
zwiedzania było trochę problematyczne. Gdy dotarliśmy do pierwszej klatki z
małpami – oczom naszym ukazała się mało bystra niewiasta, która usilnie
próbowała nakarmić małpkę słonym paluszkiem. Gdy oczami wyobraźni już chciałam
jej wydrapać oczy, to problem rozwiązał się w sam, gdyż niewiasta była na tyle
mało bystra, że nie potrafiła zbytnio sprawić, by małpka tego paluszka chwyciła
przez kraty. Ale może krótki wykład na temat tego, dlaczego NIE MOŻNA KARMIĆ
ZWIERZĄT W ZOO. Nie, nie dlatego, bo im żałujemy, nie dlatego, bo chcemy by
zginęły w głodowych męczarniach. Ale dlatego, że żadna małpka w swoim
naturalnym środowisku nie chodzi do kiosku po paluszki. Zwierzęta w Zoo często
są chore, mają specjalne diety, skonstruowany w specyficzny sposób układ
pokarmowy i tego typu fast-foody mogą je najzwyczajniej w świecie zabić. Pomijam
wykład, że powolnie zabijają ludzi, mamy własną wolę, sami decydujemy, jakie
śmieci jemy. Ale błagam, zostawmy zwierzęta w spokoju. Możemy iść do obsługi i
zaproponować wsparcie finansowe czy kupno jedzenia odpowiedniego, czy dać
obsłudze worek jabłek czy winogron, może załapiemy się wówczas na karmienie.
Ale chipsy zostawmy w spokoju.
Może
problem byłby mniejszy, gdyby nie to, że wszelkie gastronomie na terenie Wrocławskiego
Zoo, to ogromna porażka. Pomijam fakt, że serwuje się tam tylko: golonkę,
kaszankę, kiełbasę, z dań „zdrowszych” zaproponują Ci zapiekankę i frytki. I
absolutnie nic poza tym. Piękny widok niemowlaków, które zajadają się w Zoo
frytkami. Lody wszystkie sprzedawane są (po nieźle zawyżonych cenach, ale business
is business) z koncernu Unilever, który oczywiście jest potentatem testowania
na zwierzętach. Napoje, jakie możemy zakupić w większości są „by Coca-Cola”,
cudem znalazłam Cisowiankę(nietestowana na zwierzętach). I właśnie ta
Cisowianka była jedynym moim pożywieniem na terenie Ogrodu, burczało mi w
brzuchu, kiedy to trafiłam na porę kamienia szympansów, które zajadały się
jabłkami i winogronami.
Kolejnym
absurdem był właśnie pawilon z małpkami i leniwcem. Na drzwiach mamy pełno
ostrzeżeń, że kilka zwierząt jest w pawilonie „luzem”, żeby zamykać drzwi, aby
nie uciekły i nie wnosić jedzenie oraz picia. Kiedy wejdziemy zaś do pawilonu,
to przed kolejnymi drzwiami ustawiony jest… automat ze słodyczami i napojami! A
wewnątrz kolejni inteligentni rodzice z dziećmi, którzy to dali malutkiej małpce
soczek z rurką. Podskakując nad nią w ekstazie, że wzięła rurkę do buzi! Tak,
macie rację, Pralnia wkroczyła do akcji, ostentacyjnie zabierając soczek i
wychodząc do automatu, przy którym był kosz na śmieci. Kiepskie zdjęcie z
telefonu poniżej przedstawia merytoryczną część Pralni, dumną ze swojej
samozwańczej akcji ratunkowej pt. „Zgładź soczek i postaraj się nie zabić
wzrokiem ludzi – musisz zdać sesję zamiast iść do więzienia”. Małpki nie
doceniły ów starań, no ale chociaż Część Techniczna Pralni cyknęła fotę Części
Merytorycznej Pralni i teraz możecie podziwiać jej prześwietloną łysinę.
Nie
wiem, czy powinnam tak mnożyć te małe, aczkolwiek liczne przykłady
zniesmaczenia, którego doznałam tej pięknej niedzieli. Wypad ten bowiem
nadawałby się na udokumentowanie i przeanalizowanie przez biegłych psychiatrów,
nie przeze mnie. Spokojnie przyjmowałam kolejne oznaki tego, że w Polsce zamyka
się szpitale i szkoły, aby budować stadiony, widząc chodzące przykłady „Adrianów”*,
którzy cieszyli się jak dzieci widząc czerwone, pawianie pośladki, narządy
rodne słonia czy kopulującą szarańczę. Również nie zabrakło „Oksan”*, które
miały równie bogaty zasób słownictwa. Przy czym wiele z nich podziwiałam za
buty na 10cm szpilkach, gdyż Pralnia umierała w swoich płaskich, szmacianych
bucikach. Najbardziej dokuczliwym gatunkiem jednak było potomstwo zrodzone z
Adriana i Oksany. Dzieci, które krzyczały w niebogłosy przy wrażliwych
żyrafach, antylopach czy sarnach. Wkładały palce do oczu osłom, kucykom czy kozom.
Pukały w każdą napotkaną szybę z jakimkolwiek zwierzęciem. Marzyłam o tym, by
powtórzyła się kultowa scena z Harry’ego Pottera…
(zaczyna się ok.: 01:02)
Apogeum
mojego zdumienia odczułam w kolejnym punkcie gastronomicznym, gdzie znowu
rozpaczliwie szukałam jedzenia (bez skutku). Za to moje oczy ujrzały kilkoro
ludzi w średnim wieku, którzy zakupili smażone kiełbasy, a spod stołu
wyciągnęli kieliszki oraz wódkę. Brakło mi słów.
Był to
niewątpliwie miły dzień, słoneczny, mogłam zobaczyć wiele zwierząt, totalnie
zafascynowały mnie kruki (cudowne, chociaż uwięzione w niewielkiej wolierze),
oczarowały nowonarodzone źrebaki, małe kozy i owieczki, którym pomagałam
wydostać z paśników siano. Koczkodan o niesamowitych, mądrych, ale smutnych
oczach. Ale uciekłyśmy stamtąd stosunkowo szybko, po jakiś 2 godzinach,
spiesząc się na tramwaj i lecąc na przepyszną, wegańską pizzę do Złego Mięsa.
Muszę
przyznać, że uznaję Wrocławskie Zoo, szczególnie w dzień świąteczny, za
ewenement. Bo to nie tak, że zarzucam im niewegańskie jedzenie w miejscu
publicznym czy zarzut, że Polacy są narodem idiotów. To nie tak. O niebo lepiej
wspominam pobyt w Zoo w Pradze. Bez problemu udało mi się zjeść duży obiad,
wybór posiłków był spory, nie sam fast-food. Po Ogrodzie kręciło się również
mnóstwo obsługi, która obserwowała ludzi. Od razu interweniowano, gdy ktoś
chciał zwierzęta karmić. Również nie można ich było typowo „męczyć”, głośniej
mówić, krzyczeć, a także robić zdjęć z lampą. Nie brakowało również
ostrzegawczych tabliczek.
Zoo oczywiście jest instytucją,
która musi zarabiać, ale czuć tam było, że zwierzęta są bardzo ważne i to
ludzie są dla zwierząt i trzeba je traktować z szacunkiem. Było mnóstwo miejsc,
w których sprzedawano rzeczy i pamiątki na jakiś cel, przykładowo całe
stanowisko dla goryli. We Wrocławiu odpustowych zabawek nie brakowało, szkoda
tylko, że zwierzęta z tego nic nie będą miały, chyba, że operację żołądka, gdy
jakieś dziecko wrzuci plastikowego dinozaura za ogrodzenie.
Podsumowując – raczej nieprędko
wrócę do Wrocławskiego Zoo. Zdecydowanie jestem zwolenniczką rezerwatów. Zoo
niestety sprawia, że zarówno jest mi przykro z powodu uwięzionych zwierząt, jak
i z powodu braku inteligencji ludzi. Na zakończenie mam dla Was
sielskie-anielskie praskich żółwi, aby poprawiło Wam nieco nastrój.
Dajcie znać jakie jest Wasze zdanie na temat Zoo? Jakie są
wasze przemyślenia? Czy reagujecie, kiedy widzicie ludzi, którzy nie potrafią
się zachować w takich miejscach? Dajcie znać!
*Adrian i Oksana to metafora typów ludzi zaczerpnięta z
teledysku i filmiku. Szczególnie polecam teledysk, gdyż Oksanę to już raczej
każdy zna, a Adriana niekoniecznie.
A w ogóle dzięki, że jest Was już tyle! I za klikanie w reklamy, trwa autoryzacja konta przez Google, jak się skończy, na FB wkleję screen ile udało się już Wam wyklikać pieniędzy na zwierzaki!
A w ogóle dzięki, że jest Was już tyle! I za klikanie w reklamy, trwa autoryzacja konta przez Google, jak się skończy, na FB wkleję screen ile udało się już Wam wyklikać pieniędzy na zwierzaki!
Zoo ma swoje plusy i minusy, jak piszesz, ale jako że w Polsce nawet anarchia by nie wyszla, to i zoo ma oblicze takie, jakie ma. Też jestem Elmirką:) ale dziwię się, że udało Ci się nie zabić tych wszystkich ludziów... Ja nie miałabym takiej cierpliwości (przemawia przeze mnie aspołeczność). Podobało mi się zoo w Krakowie, jest na dość dużym, zielonym terenie, ale niestety nie pamiętam jak było tam z jedzeniem i tego typu atrakcjami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Kajkosz :)
W Krakowie z tego co pamiętam jest (a przynajmniej kilka lat temu była) jedna knajpka zaraz przed wejściem, wewnątrz chyba nie było, bo ogólnie to Krakowskie Zoo to dosyć małe jest. W sumie jest to nawet fajne wyjście, bo nikt już w trakcie nie obkupi się w chipsy i batoniki, a mały teren pozwala przeżyć jakoś bez jedzenia ;) Ale tam to akurat w oczy mnie kuły naprawdę małe wybiegi, tygrys krążył w klatce, w której mógł zrobić ledwo kilka kroków :(
UsuńAspołeczność, to drugie, ukryte imię Publicznej Pralni, ale trzeba to ukrywać jako, że się na portalach społecznościowych udziela ;) Trzymamy pozory.
Mam pewien spory problem z tolerancją i sympatią do ludzi. Kocham natomiast zwierzęta i przeważnie lepiej dla nich, jeśli trzymamy się od nich z daleka. Z tego powodu nie chodzę do ZOO, cyrków, szczególnie w "sezonie sandałowym".
OdpowiedzUsuńP.S.Ostatnio w Gdańsku rozwaliła mnie wystawa gadów w GALERII HANDLOWEJ trwająca 2 tygodnie :(
Oj cyrki to już bojkotuję całkowicie. To już dno totalne, aby zmuszać zwierzęta "ku uciesze gawiedzi" i wozić je w przyczepach ;/
UsuńGady w galerii?! Mam nadzieje, że mają chociaż jakieś przyzwoite w miarę warunki. Ech, dzisiejszy świat jest już totalnie odmóżdżony...
I właśnie dlatego m.in jestem za tym by niedziela była handlowa ;D niech masy debili tłoczą się w centrach a przestrzeń będzie wolna od idiotów
OdpowiedzUsuńaha! pamiętam o mejlu, którego pośle do Ciebie niebawem
Usuńejmen! Problem tylko, gdy człowiek sam chce skoczyć na zakupy, a tam... ;)
UsuńO! to super! :) Przyjmę wszelkie wskazówki, bo ku mojemu przerażeniu, plan wyjazdu jest coraz bardziej realny i czas bukować bilety ;)
na pewno rezerwat lepszy niz zoo, ale potrzeba czasu i kasy, plus wwizjonerów menadzerów. mogli by zatrudniac wolontariuszy do pilnowania ściezek. moze napisz oficjalnego maila/pismo/ wydruk posta i im wyslij do dyrekcji, samorzadu.
OdpowiedzUsuńmoze nie widza tego.
Wiesz, to nawet nie tak, że nie ma nikogo. Ludzi się widzi, kręcą się od czasu do czasu, ale nie kwapią się zwrócić uwagę. Trochę tych ludzi mają, bo przecież angażują codzienne "pokazowe karmienie" itp. Ale może masz rację, taki e-mail można wysłać, może się przejmą ;)
Usuńja nie lubię Zoo.. nie mam przyjemności w oglądaniu uwięzionych zwierząt.. denerwują mnie wrzeszczące dzieciaki i nie reagujące na nic rodzice!
OdpowiedzUsuńto witaj w klubie Marti :(
UsuńJa nie mam problemu bo w mojej okolicy po prostu go nie ma to nie chodzę. A jechać pół Polski mi się nie chce. Dobrze że zareagowałaś na karmienie zwierzą, bo niby tylko jeden paluszek ALE niech jednego da 100 osób na dzień to wychodzą z 3 małe paczki? a ile w ciagu miesiąca?
OdpowiedzUsuńLudzka głupota jest ogromna, byłam w fokarium i ludzie... wrzucali pieniążki do wody "żeby wrócić" ,foki je jadły i był bardzo drastyczny rysunek jak z brzucha martwej foki chyba z 500 monet wysypywało się ,bo to zjadła... i przez to zgineła. Jaki debil wrzuca kasę do akwarium fok?!?!?! czemu dzieciom do kojca się nie wrzuca pieniążków? Niech też sobie połkną... i życją 5 lat z 200 monet w brzuchu
Mam 2 króliki i każdy znajomy chce je karmić chipsami/paluszkami/ciastkami/ prażynkami/ jogurtem a ostatnio chcieli upić piwem:/ Zając to zająć i wyznaję zasadę: co znalazłby w polu to mogę mu dać. A paluszki akurat nie leżą na polach. Tak samo nie wolno dawać królikom czekolady, a niech jedna osoba napisze na jakimś durnym forum, że jej królik od 8 lat je codziennie czekoladę i zyje i że to bujda. I inni "mądrzy" ludzie podpatrzą i daja swoim. Taaaa czekolada dzieci nie zabija, ale niech jedzą tabliczkę dziennie... faktycznie dożyją 40 czy 80 ale czy będą zdrowi?
tak jak i iobsługa to często w zoologicznych sklepach są nie wykształceni ludzie. Wciskają klatkę 50 na 40 dla krolika i tn tylko leży albo zrobi jeden skok. I że przecież królik może tak siedzieć 24h , po co wypuszczać. A zamknij się sam w kiblu i siedź tak 24 h:/
Usuńmoje teraz mają klatę na pół pokoju:)
ale meksyk był jak chciałam kupić drugiego królika, nikt (nawet weterynarz)nie wiedział gdzie w okolicy jest hodowca królików. Ostatecznie kupiłam jednego w zoologicznym i... dostałam burę od weta że za małego kupiłam! A jak się weta pytałam gdzie mogę starsze dostać to ona nie wie:/
w zoologicznych nie ma co kupować, to, co tam wyprawiają, to również jest masakra. zwierząt się nie pilnuje, rozpłód jest niekontrolowany, zwierzęta są chore, za małe do sprzedaży.. mówię niestety po własnych doświadczeniach. Z kolejnym zwierzakiem to warto poczytać na forach i poszukać, wiem też, że istnieją adopcje zwierzaków :) chyba kilka notek temu nawet podawałam tam linka
Usuńnie będę królika wiozła 3-4 godziny w transporterze bo hodowca jest 300 km ode mnie. To jest Podkarpacie i jak królik zbędny to pasztet albo zabić za stodołą:( nie znalazłam hodowcy do 100 km od domu to kupiłam w zoologicznym, trudno ale chociaż 2 z tamtą wyrwałam
UsuńDokupiony drugi królik z zoologicznego zaraził mojego pierwszego pomorem. Oba padły w dwa dni.
UsuńBardzo Ci dziękuję za ten post, ujęłąś wszystko, o czym sama myślę. Mam dokładnie takie samo zdanie: z jednej strony, widok zwierząt (nawet niekoniecznie w klatkach, ale w niewoli) jest zbyt smutny. Z drugiej strony, wiem i widziałam na własne oczy, że są ratowane gatunki ginące, oraz osobniki chore, starsze.. W warszawskim zoo jest przychodnia dla ptaków - jedyne miejsce, gdzie można pójść z chorym ptakiem, bo większość wetów na nich się nie zna. Moja kotka kiedyś cudem upolowała na balkonie (mimo dużej siatki) małego ptaka i nasz wet powiedział, że jedyna opcja to właśnie zoo, bo tam mają od tego specjalistów. Na szczęście, ptaszek tylko udawał półżywego i kiedy otworzyłam pudło po raz drugi prędko sobie poleciał :) Natomiast zachowanie ludzi w zoo jest naprawdę poniżej krytyki. Każdy raz, kiedy jestem w miejscu dla "rodzinnej" rozrywki typu centrum handlowe, centrum nauki itp przypominam sobie, dlaczego tak okrutnie drażnią mnie dzieci. Bo większość z nich jest po prostu nie wychowana, a ich rodzice uważają, że wszystko im wolno. Ale to już inny temat.
OdpowiedzUsuńPS Co do Unilevera i innych, ja normalnie prawie zawału dostaję za każdym razem, kiedy idę do kina bądź do małej knajpy/baru. Jest tylko Nestle! Woda - Nestle, sok - Nestle, napoje - Nestle. Motywuje to mnie to jeszcze większej niechęci do tej firmy.
-anna3101-
Unikam kosmetyków testowanych na zwierzętach, a zapominam o sprawdzaniu wafelków i lodów. Przed chwilą sprawdziłam listę i jestem zła na siebie. Nawet dzisiaj zrobiłam wtopę T.T Grrr...
OdpowiedzUsuńDzięki, że napisałaś o Cisowiance. Z tego co właśnie patrzyłam Frugo i Koral są ok, zgadza się?
wydaje mi się, że są ok i żaden jeszcze koncern ich nie wykupił ;) ogólnie z reguły polskie produkty (o ile nie sprzedane koncernowi) są z reguły "bezpieczne" jeśli chodzi o ich testowanie, więc spokojnie można pić :)
UsuńNo właśnie, wydawało mi się że Prince Polo jest polskie :// A tu klops.
UsuńJako dziecko chodziłam do ZOO z dziadziem. Dziadzio był kochanym, cierpliwym i pełnym współczucia człowiekiem, omijał więc na tych spacerach "białego misia" siedzącego w maleńkiej klateczce, na betonie, udręczonego upałem i usiłującego nie wystawać spod strumienia lejącej się z góry wody. Chłodnej jak sądzę. Omijaliśmy także tygrysy, które w przeciwieństwie do lwów, nie miały nawet niewielkiego wybiegu, tylko siedziały w klatkach zbyt osowiałe, by robić wrażenie. Ne omijaliśmy fok, którym z brudnej, mętnej wody wystawały zwykle tylko łebki z wieeelkimi, smutnymi oczami. Nie dało się ominąć wybiegu z lamami i kozicami: rozpaczliwie brudnymi, pokrytymi zwisającą brudnymi, sfilcowanymi płatami sierścią.
OdpowiedzUsuńOgólnie dziadzio rychło zaprzestał zabierania mnie do ZOO. Zwykle do nocy nie gadałam o niczym innym, tylko o tym, że misiowi gorąco, a lamy są chore.
Podobnie mam z cyrkiem. Rodzice wpadli w rozpacz, kiedy zabrali mnie do cyrku, a ja zamiast śmieć się z clowna uderzyłam w bek na widok chorego, pokaleczonego słonia.
Pawilonu z hipopotamami w ZOO raczej nie odwiedzaliśmy, bowiem panujący tam odór powodował u mnie każdorazowo blackout. Teraz, kiedy mam syna, sprawdziłam - nadal wystarczy, że zbliżę się do wejścia, żebym dostała mdłości.
Co ciekawe, tę samą własciwość ma organizm mojego synka. Kiedy tatuś zaciągnął go do słoniowo - hipopotamowego pawilonu, dziecko zostało z niego wyniesione. I na tym skończyła się nasza wizyta w ZOO.
Jak można trzymać zwierzęta w takim brudzie?
Ja rozumiem rezerwaty, rozumiem konieczność rozmnażania ginących gatunków w ogrodach zoologicznych, ale u licha - niech to będą OGRODY, a nie kombinaty klatek.
I jeszcze: piszę o ZOO chorzowskim, nie wrocławskim.
Na pewno wiem, że nie pójdę do cyrku i nie zabiorę tam swego synka. Nie ma sensu, bo serce się kraje, a chcę swe dziecko nauczyć szerszego spojrzenia na wiele spraw. Niekoniecznie to, co sprawi nam chwilową radość, jest przyjemne dla innych (w tym wypadku zwierząt).
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o zoo, to mam dobre wspomnienia, ale ja byłam dwa razy w życiu. Raz w Warszawie jako siedmiolatka i pamiętam tylko węża boa oraz tukana, naprawdę nic więcej, drugi raz byłam w Trójmieście ponad 4 lata temu i za wiele też nie pamiętam. Oczywiście fajnie jest się przejść, zobaczyć na własne oczy tak niesamowite zwierzęta, jednak przy klatce z misiem, to po prostu mało mi serce nie pękło. :( Siedział taki otępiały, zgarbiony, no nic tylko się popłakać nad jego losem.
Chciałabym aby każde zoo, które jest było o wiele, wiele większe, chciałabym też aby trafiały tam jedynie zwierzęta zagrożone wyginięciem, którym przez taką opiekę by się pomagało. Poza tym chciałabym by było o wiele lepiej strzeżone, bardziej zorganizowane pod kątem zwierząt, a nie odwiedzających. Ech, sama nie wiem, bo to trudny temat, ale te klatki przerażają.
Idąc dalej całe życie marzyłam, aby być w olbrzymim oceanarium, zobaczyć niesamowite zwierzęta, jednak ostatnimi laty mój zapał troszkę osłabł. Nie ważne jak wielkie są te oceanaria, to zwierzęta się w nich męczą, głupieją (no ja bym zgłupiała błąkając się i obijając o szyby i ściany basenu). Obecnie marzy mi się, aby wszelkie takie obiekty zostały zlikwidowane i działały tylko jak jakieś pogotowie, miejsce pomocy dla zwierząt.