Dzisiaj opowiem Wam, dlaczego ze studiem Rockstar Games łączy mnie love&hate relationship. To twórcy gier kontrowersyjnych, ale nie narkotyki, mafie, broń ani przemoc skłoniły mnie do dzisiejszego tekstu.
W
zasadzie skłamałam powyżej – będzie o przemocy. Tylko, że niemądrym jest, aby
przemoc twórcą serii GTA wytykać, bo o ile seria jest wspaniałą grą, to właśnie
na tej przemocy jest zbudowana i bez niej nie byłaby tym samym. Ale do rzeczy.
Trzeba
to przyznać, jesteśmy nerdami, my, czyli Pralnia. Lubimy „marnować” czas przy
konsoli, przy PC, ot – takie życie. Jak wielu graczy, seria GTA, mimo przemocy,
seksizmu, narkotyków, broni, morderstw – jest przez nas bardzo lubiana. Mimo
to, postanowiłam, że poruszę temat, który raczej mało poruszony został w
Polsce.
Dotyczy
on 2008 roku, kiedy to w końcu wyszło oczekiwane Grand Theft Auto IV. Wtedy
wszystko zaczęło w mojej głowie kotłować.
Pamiętam,
że grając jeszcze w San Andreas podzieliłam się z drugą częścią (nieistniejącej
jeszcze wtedy) Pralni, że podoba mi się fakt, iż mimo ogromu przemocy, są z
niej wyłączeni tzw. bezbronni. Tak, możemy ludzi zabijać, rozjeżdżać, również
niewinnych cywilów ale wśród nich nie zobaczymy dzieci, ciężarnych czy
zwierząt. Do czasu.
Wszystko
zmieniło się właśnie w roku 2008, kiedy to dostaliśmy poboczne zadanie, aby w
mieście Liberty City ustrzelić 200 gołębi. Jest to zadanie poboczne, nie
wymagane jest ono od nas aby dokończyć wątek główny gry, niestety bez tego nie
ukończymy gry w 100% i nie odblokujemy osiągnięcia. Grę przeszłam, gołębi nie
zestrzeliłam, pozostał pewien niesmak.
Pogłębił
się on w roku 2010, kiedy to dowiadując się, że w międzyczasie powstawania
kolejnej odsłony serii, wychodzi nowa gra twórców GTA osadzona na dzikim zachodzie
– czym prędzej odpaliłam konsolę z dyskiem Red Dead Redemption. Wiedziałam, że
to dziki zachód, zdawałam sobie sprawę, że będą tam konie, które również
prawdopodobnie będą mogły umrzeć w wyniku bitwy – realia gry, I get it.
Ale
gry nie przeszłam, ciężko powiedzieć, że nawet zaczęłam. Pojawia się bardzo
prędko, na samym początku misja, w której musimy zestrzelić króliki. W tym
momencie wyłączyłam grę po raz pierwszy. Próbowałyśmy jednak brnąć, nawet z
takim tłumaczeniem, gdyż to przecież na pewno dobra pozycja, w końcu Rockstar
ją wydał. Dalej zaś ma się kojoty, nie pamiętam z czym dalej można było się
spotkać, ale ja już osobiście dalej nie zmuszałam się do grania w tę pozycję.
Uznajcie, że jestem głupia, ale gram dla przyjemności, a mi to przyjemności nie
sprawiało.
Nie
zrozumcie mnie źle, tłumaczę od razu – wiem, że to piksele, absolutnie zdaję
sobie sprawę z tego, co jest fikcją, fantazją twórców. Również, jako osoba
silnie związana z naukami kryminologicznymi, jestem przeciwna tezie, jakoby gry
mogły wpłynąć na masowe strzelaniny, więc nie chcę tutaj snuć teorii o
teoretycznym zwiększeniu się agresji wobec zwierząt po tej pozycji. Tu chodzi o
zasady, a wbrew moim jest strzelanie do królików – raz, że to dla mnie
nieetyczne, dwa – nie wiejskiej zabawy oczekuje od tak zachwalanej pozycji.
To
jednak nie wszystko, czas na rok 2013. Grand Theft Auto V, piękny powrót serii,
graficznie jest cudownie, fajna fabuła, postać psychopatycznego Trevora to
majstersztyk. Mimo, że to właśnie z jego postacią wiąże się mój problem z tą
grą.
Otóż
przez początek gry idzie się swobodnie. Jeden z bohaterów opiekuje się
pieskiem, uroczym rottweilerem imieniem Chop (pomijam fakt, że mamy swobodę w
skrzywdzeniu psa, widziałam gameplaye, ale ok – ja tego nie robiłam, więc się
nie czepiam). Jednakże gdy poznajemy ostatniego bohatera gry (w sumie jest ich
trzech), nasza sceneria z wielkomiejskiego zgiełku zmienia się na wiejsko-pustynny
klimat. Przy drodze jest masa zwierząt (koty, psy, jelenie, kojoty, twórcy
przewidzieli chyba łącznie 15 gatunków do spotkania w różnych częściach mapy),
które garną się pod koła. Gdy po raz pierwszy niepostrzeżenie tak się stało –
śmiejcie się, byłam wściekła. Na zwierzęta można polować, można je przejeżdżać,
można to też zrobić przypadkiem. Dodatkowo mamy misję (na szczęście również
poboczną, nie mającą wpływu na główny wątek, jednakże wliczająca się do
przejścia gry), w której musimy strzelać do kojotów.
I
ogarnęła mnie złość. Zdaję sobie sprawę, że w grze zabijamy ludzi, masy ludzi,
często przypadkowo są to niewinni cywili, często nieprzypadkowo gracze robią
apokalipsę połowy miasta. Jednakże są to osoby, które mogą chwycić pistolet w
dłoń i być zagrożeniem dla nas, mają swoją wirtualną inteligencję. Dodatkowo
wzywana jest policja w ich obronie. Zwierzęta zaś w grze zostały dodane dla
krwawego urozmaicenia. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby Rockstar było
konsekwentne. Jeśli zobaczę na ulicach gier produkcji Rockstar matki z dziećmi,
które możemy przejechać a do wózka przykleić bombę – zamilknę niczym grób.
Dopóki tego nie będzie – możecie nazywać mnie nadgorliwą babą, która przejmuje
się pikselami. Jednakże mi w sposób znaczny utrudnia to odbiór gry. Postacie
nie muszą być weganami, jednakże ja wolałabym mieć wybór, czy pod moimi kołami
znajdę zwłoki zwierząt – a jeśli znajdę, to na światłach chce również
przypadkiem innych niewinnych – dzieci, niepełnosprawnych, idźmy za ciosem.
Przy
okazji muszę wspomnieć, że w grze mamy do czynienia z misją, w której to musimy
okraść ośrodek badawczy, gdzie znajdują się małpy, na których testuje się
toksyny – jesteśmy przeciwko naukowcom – dla mnie plus ;]
Powracając
do meritum jednak – powtórzę, bo szczerze boję się waszej reakcji – wiemy, że to piksele.. Wiemy, że żadne zwierzę nie ucierpiało przy produkcji. Wiemy, że w
grze giną ludzie i dla wielu z Was to może być dostateczny argument za tym,
dlaczego analogicznie giną zwierzęta.
Jednak
dla mnie, dla nas, nie jest to takie oczywiste. Szczerze powiedziawszy – nie
widzę w tym sensu oraz spójności. Nie wiem przede wszystkim – po co? I dlaczego
muszę wpadać w dysonans pomiędzy podziwem dla ciekawej historii, a niesmakiem
do pobocznego jej urozmaicenia, które w mojej zupełnie subiektywnej opinii –
jest zbędne. Z czym oczywiście nie trzeba się zgadzać.
Do
głowy wpadają mi inne pozycje, w których pojawiły się zwierzęta (co, trzeba
przyznać, dzieje się jednak rzadko, jednak ta zasada wyłączenia dzieci i
zwierząt jakoś niepisanie musi funkcjonować w środowiskach gier, w których ma
się oręż). W grze Skyrim spotykamy zwierzęta, zazwyczaj jednak są one dla nas
poniekąd realnym zagrożeniem, które w fantastycznych realiach
okołośredniowiecznych, mogą być faktycznym przeciwnikiem w walce o przetrwanie.
Podobnie jak i w Wiedźminie spotykamy mniejsze zwierzęta, które z kolei mogą
być dla nas pożywieniem i pomóc przetrwać. W tych grach (mimo, że osobiście i
tak nie korzystałam z możliwości mordowania jakichkolwiek zwierząt) wydaje się
to być uzasadnione, sensowne, jest przyczyna i pozytywny skutek takiego wyboru
(z którego oczywiście twórcy mogliby zrezygnować, ale nie mi ocenić ich
wybory). Zaś w grach Rockstar zabijanie zwierząt jest jak szczera, pijacka
odpowiedź myśliwego – zabijasz, bo to lubisz, miłośnika przyrody zgrywasz
tylko, gdy ktoś to zauważa.
Ciekawa
jestem jaki będzie Wasz odbiór takiego nietypowego jak na Pralnię tekstu. Mam
nadzieję, że poszerzy to grono odbiorców i zmusi Was do dyskusji. Co wy
myślicie o wplataniu zwierząt do gier? Wywołuje to u Was emocje czy totalnie
odcinacie to od realnego życia? Jeśli jesteście graczami, chętnie dowiem się z
waszymi spotkaniami ze zwierzętami w grach.
O, ciekawy wpis. Ja bym nie nakładała cenzury na gry tego typu. Gta5 jest w moich planach:) ale tak jak piszesz, użytkownik powinien mieć prawo wyboru. Wielu jest również graczy, co widać na fanvideo, którzy dla zabawy biją przechodniów. No cóż, to pokazuje tylko jakimi jesteśmy ludźmi, prawda? Mówi się,że gry są niebezpieczne, budzą agresję. Moim zdaniem nie budzą...ale raczej ukazują predyspozycje ukryte danego człowieka. Inna rzecz się tyczy dzieci, które dopiero kształtują swoją osobowość i to rodzice są odpowiedzialni za to, na jaką ścieżkę wkroczą. Ale to już bardziej rozbudowany temat. Pamiętam taki dokument, w którym mężczyzna, ojciec dzieciom, dobry mąż jest uzależniony od wirtualnego życia. W tym życiu z kolei wciela się i kreuje siebie jako wyuzdanego macho, tworząc wirtualną rodzinę, oczywiście członkami familii są również wirtualne postacie kierowane przez prawdziwych ludzi. MężcYzna zarabia na życie swojej prawdziwej rodziny, projektując wymyślne akcesoria erotyczne dla potrzeb wirtualnej rzeczywistości. Dlaczego o tym wspominam.? Bo w życiu codziennym jest to normalny facet:) dobry,czuły:) mówi,że wirtualny świat pozwala mu zaspokoić jego żądze, dzięki czemu nie przenosi ich na życie realne. Ponoć w człowieku istnieje pierwiastek zła. Być może jest to nowy argument dla tej dyskusji? Lepiej wirtualnie...niż realnie.
OdpowiedzUsuńMogłam w sumie o tym wspomnieć - ale absolutnie nie jestem za cenzurowaniem - co już poszło w świat, niech będzie i jasne, że lepiej być "kozak w necie, dupa w świecie". I z chęcią całe myślistwo przeniosłabym do świata wirtualnego, żeby tylko nie panoszyło się to po lasach. To zrozumiałe nawet, że ludzie odreagowują w grach - w sumie nawet bym się pokusiła o stwierdzenie, że po to w nie grają :) Tylko, że mnie bolał fakt bycia przymuszaną do zabijania królików w Read Dead Redemption czy to, że bardzo się starając wolno i bezkolizyjnie (w GTA! wolno i bezkolizyjnie!) jadąc i tak trafiały mi pod koła zwierzęta. W realnym życiu miałabym niezłą traumę, tak było mi tylko smutno w połączeniu z wkurzeniem.
UsuńJeśli pamiętasz tytuł filmu to koniecznie daj znać ;)
Niestety nie pamiętam. To był cykl krótkich materiałów nt dziwnych ludzkich zachowań:)
Usuń