Pokazywanie postów oznaczonych etykietą filozofowanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą filozofowanie. Pokaż wszystkie posty

14 stycznia 2014

Dlaczego nie lubię hodowli zwierząt rasowych?


                Posypią się dzisiaj na mnie gromy, jak zawsze, kiedy poruszam ten temat. Ale trudno, nie o kwestii etycznej dzisiaj, a zdrowotnej – dlaczego nie popieram hodowli zwierząt rasowych?

17 czerwca 2012

Kampania hipokryzji - czyli o nowym sposobie na pozyskanie klienta marki The Body Shop

      Jednym z najważniejszych dział, jakie mogą wytoczyć ogromne koncerny światowe, przeciwko swoim klientom - to wprowadzenie w stan niewiedzy, albo, co gorsza - próba wmówienia zupełnie innego stanu rzeczy.

      Od kilku dni zaobserwować można nowy chwyt marketingowy firmy The Body Shop. Dowiedziałam się o nim przypadkiem, bowiem owa nieszczęsna firma kusi swoimi produktami wiele blogerek i współpracuje z nimi, nie omieszkały poinformować na swoich blogach o owej akcji. Oczywiście wszystkie szczęśliwe, gdyż akcja szczytna, dla zwierzątek, one są wspaniałe, The Body Shop jeszcze lepszy. 
      Następnym krokiem były nowe, różowe banery na portalu Facebook. Zachęcały do zbierania danych osobowych... oh, wybaczcie, do podpisywania petycji! Której celem miałoby być wyrażenie sprzeciwu testom na zwierzętach.

      Akcja szczytna. Czy aby na pewno? The Body Shop należy do koncernu L'Oreal, jednego z największych molochów, którzy od lat przeprowadzają bestialskie testy na zwierzętach, mając za nic ich zdrowie, życie, godność. Wszystkie te rzeczy dzieją się, bo ponoć "jesteś tego warta". Jeśli ktokolwiek czuje się warty kosmetyków L'Oreala i firm mu podległych - proszę, wskażcie mi czym pod względem psychicznym różni się od chociażby Andreasa Breivika. Zarówno on, jak i setki ludzi zlecających testy na zwierzętach, a następnie setki świadomych testów na zwierzętach konsumentów - mają za nic cudze życie. Co więcej, są z tego dumni.

      Publiczna Pralnia wyraziła swoje zniechęcenie kampanią, za co The Body Shop raz, po raz, po cichu, ukrywał nasze komentarze. Jednakże niezadowolonych klientów The Body Shopu była cała masa. Gdy w końcu postanowili zabrać głos, nie było wiadomo, czy śmiać się czy płakać.
      Poza zabawnym stwierdzeniem, że "jako pierwsi zobowiązali się nie testować kosmetyków na zwierzętach" (hm, a myślałby kto, że tak czynią setki firm na całym świecie, wiele od początków swojego istnienia nawet o tym nie pomyślała), następuje najciekawsze. Otóż słyszymy odpowiedź na zarzut, że The Body Shop należy do koncernu L'Oreal. Odpowiedź to "L'Oreal wspiera kampanię Cruelty-Free Internationals".

Z pewnością.
      Nie wiem czy to stwierdzenie potrzebuje komentarza. Wszyscy bardzo cieszymy się, że L'Oreal wspierając swój PR, wspiera kampanię, która ma wmówić konsumentów, że: "klienci, maltretujemy w laboratoriach ukochane koty, psy, króliki, małpy, które patrzą na nas, jak wasze dzieci, ale pamiętajcie - kupując nasze produkty - ZAPOMNIJCIE O TYM!".

      Wciąż byliśmy za to bardzo ciekawi, co się stanie z danymi osobowymi... przepraszam, zebranymi podpisami pod petycją. Bo pojawiły się głosy "no tak, może i należą do L'Oreala, ale akcję warto wesprzeć? No przecież warto!". Cóż, nam się nie spieszy ją wspierać. W necie funkcjonuje mnóstwo petycji, problem w tym, że nie ma komu jej przedstawić. Nie martwcie się, L'Oreal ma wtyki. Pokaże, że nie wolno testować organizacji przeciwko testom na zwierzętach. Ta zakręci różdżką i będzie sprawie (a przy okazji da wam bony rabatowe na nasze nowe produkty!).

      Otóż kwestia testów na zwierzętach i ich zaprzestaniu nie rozgrywa się o podpisy. Rozgrywa się o koncerny farmaceutyczne, o politykę i wielkie pieniądze. A my mamy uwierzyć, że firma przynależąca do jednego z koncernów, który kurczowo trzyma się testowania na zwierzętach - przeciwstawi się mu i zacznie sprawiać, aby ten tracił pieniądze? Nie.

      Zgadzamy się co do jednego - mówienie, że testy na zwierzętach istnieją są ważne, gdyż ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, że w XXI wieku ludzie są zdolni do takich rzeczy. Jednak mija się to z celem, gdy jednocześnie wmawiamy ludziom, że coś jest pozbawione okrucieństwa, kiedy to przykłada się sporą część zysków do tego. Stąd pragniemy tylko zwrócić uwagę firmie The Body Shop - zacznijcie zbierać podpisy pod petycją u swoich szefów z L'Oreal. I wywierać wpływ na L'Oreal, aby zaprzestali testów, a nie na klientach, których macie widocznie za kukły, którym da się wszystko wcisnąć. Okazujecie w ten sposób brak szacunku do ich możliwości wyboru i dostarczenia sobie wiedzy na własną rękę. W dobie Internetu nie zginie żadna negatywna wypowiedź, tym bardziej trudno ukryć Wasze ciemne strony. Zwalczcie je, a klienci sami przyjdą, bez Waszej fałszywej akcji.


Dajcie znać jak zareagowaliście na akcję The Body Shop.
Przy okazji od niedawna trwają zmiany szaty graficznej za sprawką Magdaleny Reyman - na jej stronie na Facebooku oraz na stronie Publicznej Pralni możecie dawać znać czy podoba się Wam nowa odsłona Pralni, co byście zostawili, a co zmienili! 

30 maja 2012

Kilka przemyśleń na temat Ogrodów Zoologicznych


                Przyznać muszę, że do Zoo zawsze uczucia moje były bardzo ambiwalentne. Z jednej strony przytakiwałam na fakt, że kraty, że zwierzęta żyją w klatkach, że ogólnie jest to smutne i zwierzęta powinny żyć na wolności. Z drugiej strony – fakt, że ten blog istnieje jest jednym z wielu argumentów za tym, że jestem odpowiednikiem Elmirki z Looney Tunes i nie przepuszczę okazji, by zobaczyć, albo, oh, wygłaskać i przytulić zwiezacka. Staram się tylko nie być przy tym drastyczna ;)

                Stąd po prostu nie bojkotowałam nigdy Zoo. Co więcej, lubiłam czasem je odwiedzić, bo nie oszukujmy się, jest to okazja do zobaczenia wielu zwierząt, które niestety niedługo mogą już wyginąć. Jest to właśnie jeden z plusów Zoo, że trafiają tam zagrożone gatunki, które można rozpłodzić, bądź chore zwierzęta, które można wyleczyć. Poza tym też trafiają tam zwierzęta, które nie są zagrożone wyginięciem i z pewnością lepiej byłoby im na wolności niż zostawione na pastwę bandy człowieków.

                No właśnie, CZŁOWIEKI. To głównie oni zainspirowali mnie do tego tekstu. Ostatnia niedziela w Polsce była dniem ustawowo wolnym od pracy. Stąd w wielkich miastach życie zaburzyło totalnie swój rytm, kiedy to weekend oznacza Centrum Handlowe. Załoga Publicznej Pralni za to chciała jakoś uczcić zdane wszelkie zaliczenia, część już zdane egzaminy i szykującą się obronę, druga część jeszcze nadchodzącą sesję, piękną pogodę… stąd pomysł, aby odwiedzić Zoo. Pomysł był na tyle oryginalny, że pomyślało tak zarówno pół Wrocławia, okolicznych wsi i sąsiadujących województw…
                I właśnie ten tłum ludzi + wizja Wrocławskiego Zoo, sprawiła, że doznałam lekkiej traumy, którą chciałabym z siebie wyrzucić, ale nie mam pojęcia od czego zacząć. Może od początku:

                Jak wszystko w Polsce, również Ogród Zoologiczny jest w przebudowie, więc rozpoczęcie zwiedzania było trochę problematyczne. Gdy dotarliśmy do pierwszej klatki z małpami – oczom naszym ukazała się mało bystra niewiasta, która usilnie próbowała nakarmić małpkę słonym paluszkiem. Gdy oczami wyobraźni już chciałam jej wydrapać oczy, to problem rozwiązał się w sam, gdyż niewiasta była na tyle mało bystra, że nie potrafiła zbytnio sprawić, by małpka tego paluszka chwyciła przez kraty. Ale może krótki wykład na temat tego, dlaczego NIE MOŻNA KARMIĆ ZWIERZĄT W ZOO. Nie, nie dlatego, bo im żałujemy, nie dlatego, bo chcemy by zginęły w głodowych męczarniach. Ale dlatego, że żadna małpka w swoim naturalnym środowisku nie chodzi do kiosku po paluszki. Zwierzęta w Zoo często są chore, mają specjalne diety, skonstruowany w specyficzny sposób układ pokarmowy i tego typu fast-foody mogą je najzwyczajniej w świecie zabić. Pomijam wykład, że powolnie zabijają ludzi, mamy własną wolę, sami decydujemy, jakie śmieci jemy. Ale błagam, zostawmy zwierzęta w spokoju. Możemy iść do obsługi i zaproponować wsparcie finansowe czy kupno jedzenia odpowiedniego, czy dać obsłudze worek jabłek czy winogron, może załapiemy się wówczas na karmienie. Ale chipsy zostawmy w spokoju.

                Może problem byłby mniejszy, gdyby nie to, że wszelkie gastronomie na terenie Wrocławskiego Zoo, to ogromna porażka. Pomijam fakt, że serwuje się tam tylko: golonkę, kaszankę, kiełbasę, z dań „zdrowszych” zaproponują Ci zapiekankę i frytki. I absolutnie nic poza tym. Piękny widok niemowlaków, które zajadają się w Zoo frytkami. Lody wszystkie sprzedawane są (po nieźle zawyżonych cenach, ale business is business) z koncernu Unilever, który oczywiście jest potentatem testowania na zwierzętach. Napoje, jakie możemy zakupić w większości są „by Coca-Cola”, cudem znalazłam Cisowiankę(nietestowana na zwierzętach). I właśnie ta Cisowianka była jedynym moim pożywieniem na terenie Ogrodu, burczało mi w brzuchu, kiedy to trafiłam na porę kamienia szympansów, które zajadały się jabłkami i winogronami.

                Kolejnym absurdem był właśnie pawilon z małpkami i leniwcem. Na drzwiach mamy pełno ostrzeżeń, że kilka zwierząt jest w pawilonie „luzem”, żeby zamykać drzwi, aby nie uciekły i nie wnosić jedzenie oraz picia. Kiedy wejdziemy zaś do pawilonu, to przed kolejnymi drzwiami ustawiony jest… automat ze słodyczami i napojami! A wewnątrz kolejni inteligentni rodzice z dziećmi, którzy to dali malutkiej małpce soczek z rurką. Podskakując nad nią w ekstazie, że wzięła rurkę do buzi! Tak, macie rację, Pralnia wkroczyła do akcji, ostentacyjnie zabierając soczek i wychodząc do automatu, przy którym był kosz na śmieci. Kiepskie zdjęcie z telefonu poniżej przedstawia merytoryczną część Pralni, dumną ze swojej samozwańczej akcji ratunkowej pt. „Zgładź soczek i postaraj się nie zabić wzrokiem ludzi – musisz zdać sesję zamiast iść do więzienia”. Małpki nie doceniły ów starań, no ale chociaż Część Techniczna Pralni cyknęła fotę Części Merytorycznej Pralni i teraz możecie podziwiać jej prześwietloną łysinę.

                Nie wiem, czy powinnam tak mnożyć te małe, aczkolwiek liczne przykłady zniesmaczenia, którego doznałam tej pięknej niedzieli. Wypad ten bowiem nadawałby się na udokumentowanie i przeanalizowanie przez biegłych psychiatrów, nie przeze mnie. Spokojnie przyjmowałam kolejne oznaki tego, że w Polsce zamyka się szpitale i szkoły, aby budować stadiony, widząc chodzące przykłady „Adrianów*, którzy cieszyli się jak dzieci widząc czerwone, pawianie pośladki, narządy rodne słonia czy kopulującą szarańczę. Również nie zabrakło „Oksan*, które miały równie bogaty zasób słownictwa. Przy czym wiele z nich podziwiałam za buty na 10cm szpilkach, gdyż Pralnia umierała w swoich płaskich, szmacianych bucikach. Najbardziej dokuczliwym gatunkiem jednak było potomstwo zrodzone z Adriana i Oksany. Dzieci, które krzyczały w niebogłosy przy wrażliwych żyrafach, antylopach czy sarnach. Wkładały palce do oczu osłom, kucykom czy kozom. Pukały w każdą napotkaną szybę z jakimkolwiek zwierzęciem. Marzyłam o tym, by powtórzyła się kultowa scena z Harry’ego Pottera…
(zaczyna się ok.: 01:02)
                Apogeum mojego zdumienia odczułam w kolejnym punkcie gastronomicznym, gdzie znowu rozpaczliwie szukałam jedzenia (bez skutku). Za to moje oczy ujrzały kilkoro ludzi w średnim wieku, którzy zakupili smażone kiełbasy, a spod stołu wyciągnęli kieliszki oraz wódkę. Brakło mi słów.

                Był to niewątpliwie miły dzień, słoneczny, mogłam zobaczyć wiele zwierząt, totalnie zafascynowały mnie kruki (cudowne, chociaż uwięzione w niewielkiej wolierze), oczarowały nowonarodzone źrebaki, małe kozy i owieczki, którym pomagałam wydostać z paśników siano. Koczkodan o niesamowitych, mądrych, ale smutnych oczach. Ale uciekłyśmy stamtąd stosunkowo szybko, po jakiś 2 godzinach, spiesząc się na tramwaj i lecąc na przepyszną, wegańską pizzę do Złego Mięsa.

                Muszę przyznać, że uznaję Wrocławskie Zoo, szczególnie w dzień świąteczny, za ewenement. Bo to nie tak, że zarzucam im niewegańskie jedzenie w miejscu publicznym czy zarzut, że Polacy są narodem idiotów. To nie tak. O niebo lepiej wspominam pobyt w Zoo w Pradze. Bez problemu udało mi się zjeść duży obiad, wybór posiłków był spory, nie sam fast-food. Po Ogrodzie kręciło się również mnóstwo obsługi, która obserwowała ludzi. Od razu interweniowano, gdy ktoś chciał zwierzęta karmić. Również nie można ich było typowo „męczyć”, głośniej mówić, krzyczeć, a także robić zdjęć z lampą. Nie brakowało również ostrzegawczych tabliczek.

Zoo oczywiście jest instytucją, która musi zarabiać, ale czuć tam było, że zwierzęta są bardzo ważne i to ludzie są dla zwierząt i trzeba je traktować z szacunkiem. Było mnóstwo miejsc, w których sprzedawano rzeczy i pamiątki na jakiś cel, przykładowo całe stanowisko dla goryli. We Wrocławiu odpustowych zabawek nie brakowało, szkoda tylko, że zwierzęta z tego nic nie będą miały, chyba, że operację żołądka, gdy jakieś dziecko wrzuci plastikowego dinozaura za ogrodzenie.

Podsumowując – raczej nieprędko wrócę do Wrocławskiego Zoo. Zdecydowanie jestem zwolenniczką rezerwatów. Zoo niestety sprawia, że zarówno jest mi przykro z powodu uwięzionych zwierząt, jak i z powodu braku inteligencji ludzi. Na zakończenie mam dla Was sielskie-anielskie praskich żółwi, aby poprawiło Wam nieco nastrój.



Dajcie znać jakie jest Wasze zdanie na temat Zoo? Jakie są wasze przemyślenia? Czy reagujecie, kiedy widzicie ludzi, którzy nie potrafią się zachować w takich miejscach? Dajcie znać!

*Adrian i Oksana to metafora typów ludzi zaczerpnięta z teledysku i filmiku. Szczególnie polecam teledysk, gdyż Oksanę to już raczej każdy zna, a Adriana niekoniecznie.

A w ogóle dzięki, że jest Was już tyle! I za klikanie w reklamy, trwa autoryzacja konta przez Google, jak się skończy, na FB wkleję screen ile udało się już Wam wyklikać pieniędzy na zwierzaki!

21 lutego 2012

Czego Publiczna Pralnia nie chce mieć?

                Witam Wszystkich (już ponad 100 obserwujących!) po dłuższej przerwie. Uwierzcie, że z powodu tego mrozu, naprawdę brakowało mi ciągle weny jak i pomysłu, w jaką stronę ten blog ma ewoluować – gdyż nie jest moim celem, aby był to kolejny blog kosmetyczny, wręcz przeciwnie. Ale o tym kiedy indziej.
                Wróciłam zainspirowana faktem, że do zabawy w „tagi” zaprosiła mnie Linusiaczek. Nie przypuszczałam, że będę tutaj realizować tego typu rzeczy, niemniej jednak nieco zmodyfikowany pasuje jak ulał do tematyki Publicznej Pralni. Więc do dzieła.


ZASADY:
- napisz, kto Cię otagował i zamieść zasady TAG'u
- zamieść baner TAG'u i wymień 5 rzeczy z działu kosmetyki ( akcesoria, pielęgnacja, przechowywanie, kosmetyki kolorowe, higiena), które Twoim zdaniem są Ci całkowicie zbędne bo:
- maja tańsze odpowiedniki
-są przereklamowane
- amatorkom są niepotrzebne
- bo to sposób na niepotrzebne wydatki...
...i krótko wyjaśnij swój wybór

- zaproś do zabawy 5 lub więcej innych blogerek

 Czego nie chcę mieć:

1.  Meteoryty Guerlain, Mascary Lancome oraz inne „hity” YSL, Givenchy i innych testujących firm kosmetycznych.



Ogólnie w tym podpunkcie chyba najlepiej byłoby wymienić całą drogą (jak i tańszą), zbędną (według mnie) kolorówkę testowaną na zwierzętach, która jest lansowana jako cud nad cudy. Osobiście przyszło mi spróbować trochę tych „cudów” i szczerze powiedziawszy – byłam daleka od zachwytów, często nawet bliska zawodu. Meteoryty, niezależnie od wersji to najzwyczajniejsze, napakowane chemią, konserwantami i nierzadko toną brokatu – chłamy za naprawdę spore pieniądze. Z droższych pudrów tylko Make-Up For Ever(firma niepewna, co do testowania na zwierzętach) zasługuje na uwagę – gdyż w prostocie siła – puder składa się bowiem tylko z krzemionki, którą w Internecie można kupić za około 20zł, ale ładne opakowanie MUFE sprawia, że przepłacamy kilkukrotnie. To samo z bardzo popularnymi mascarami Lancome, pewnego dnia postanowiłam je przetestować i byłam bliska płaczu, jak zobaczyłam jak z moich rzęs zrobiły się paskudne, nienaturalne i odrzucające owady. Również tańsze firmy ze swoimi hitami sprawiają, że się nimi brzydzę. 
         Poza tym, jeśli chodzi o kolorówkę, byłabym w stanie naprawdę zrezygnować z ogromnej części, rynek jest zawalony świetnej jakości kosmetykami, które są nietestowane na zwierzętach, stąd bez bólu odrzucam każdą firmę, która lansuje luksus pod pokrywą kompletnej znieczulicy i żeruje na ludzkich, najniższych, snobistycznych instynktach.
         Także zachęcam do zdrowego rozsądku, firmy w złotych opakowaniach wcale nie sprzedają nam szyku i elegancji, dzięki pięknym pudełkom i wielkim logo nie staniemy się ikoną stylu. Za to staniemy się dobrymi ludźmi, jeśli wybierzemy firmę, która na zwierzętach nie ma ochoty testować.


2.  Pędzle z naturalnego włosia


Po raz kolejny, miałam jak i mam okazję na takich pędzlach pracować i szczerze powiem – jest to dla mnie mordęga. Niezależnie, czy jest to pędzel za 10zł czy za 310zł – pędzle z naturalnego włosia mają potworną tendencję do gubienia włosia, a także, z powodu ich „życia”, szybko stają się szorstkie i bezużyteczne, gdyż włos wysycha. I nie, nie jest prawdą, że droższe pędzle takiej tendencji nie mają, zarówno Inglot, Hakuro, Maestro, M.A.C. i inne przyprawiają mnie w wersji „naturalnej” o białą gorączkę.
         Druga sprawa, że firmy rzadko udzielają rzetelnej odpowiedzi na temat pozyskiwania włosia, bo o ile w teorii może być pozyskiwane w sposób nie robiący krzywdy zwierzętom, to równie często włosie może być pobierane wprost z rzeźni, jako resztki z uboju. Mnie się do tego procederu nie spieszy. W tym podpunkcie jeszcze chciałabym „pozdrowić” przedstawicieli firm Hakuro i Maestro, którym kompletnie nie chciało się odpowiedzieć na wiele moich maili w sprawie pozyskiwania włosia do ich pędzli. Nie ma to jak profesjonalne podejście do klienta.
         A jeśli chodzi o cuda syntetyczne – polecam pędzle firmy E.L.F. (świetnej jakości syntetyczne włosie, nawet z serii basic), EcoTools, Real Techniques oraz Sigma (zapewniono mnie o humanitarnym pobieraniu włosia naturalnego, w dodatku Sigma oferuje całe zestawy wyłącznie syntetyczne).


3.   „Hity” zapachowe z perfumerii.



Wiele lat kompletnie nie rozumiałam idei używania perfum. Niedawno jednak odkryłam dlaczego. To, co proponują sieciowe perfumerie sprawiało, że czułam się nie klientem, a tumanem. W szklanych flakonach próbowano mi sprzedać seksapil, zakończony złotym korkiem luksus i pieniądze, brzmiąca nazwa sugerowała mi klasę, elegancję i ustawiała mój styl życia. Spójrzmy na hity z ostatnich miesięcy – Prada „Candy”, Calvin Klein „Euphoria”, V&R „Flowerbomb”… Już nie wspomnę o poprawiaczu ego w postaci Diora i Chanel. Zapachy mdłe, nijakie, podobne do siebie, bez wyrazu, ginące w tłumie klonów w Galeriach Handlowych.
         W którymś momencie poznałam zapachy, których w drogeriach nie sprzedają albo szybko się z nich wycofują, bo nie wchodzą w kanony sprzedawców „lifestyle”. Gdyż kobiety nie chcą pachnieć lasem, kadzidłem, już nie wspomnę, że kościołem. A dla mnie było to odnalezienie artyzmu w pachnącej wodzie za duże pieniądze. Na takie dzieła mam ochotę wydawać pieniądze. Szczególnie, że perfumy „niszowe” z reguły nie są powiązane z molochami testującymi na zwierzętach.
         Bo co z kobiety, która pachnie pięknie kwiatkami i cukierkami, oraz krwią zwierząt, które musiały sprawdzać na swoich oczach, mięśniach, układzie oddechowym – sprawdzać, czy ludzka próżność ma jakieś granice.
         Nie ma.

4. Futrzana i skórzana odzież, buty i dodatki.

http://www.ecouterre.com/skin-trade-documentary-reveals-horrifying-truth-behind-fur-in-fashion/skin-trade-movie-2/


O ile popularnym trendem jest nienawidzenie futer naturalnych, o tyle używanie skórzanego portfela uchodzi za klasę samą w sobie. Tak samo jak bezsensowne buty z jagnięcej skóry (idea doprawdy idiotyczna sama w sobie – noszenie bardzo ciepłych butów, które za nic w świecie nie mogą przemoknąć, bo będą już nieprzydatne. Jestem ciekawa ile razy w roku, w większości miejsc na świecie, jest pogoda, że te buty są do czegoś przydatne. Mowa o ugg'ach, emu itp.).
         I tak, wiem, ponoć buty wygodne jak skórzane. Za to portfel czy torebka już takiej fajnej wymówki nie posiada. W dodatku od niepamiętnych czasów używam tylko butów, które skórzane nie są – dziwnym trafem moje stopy żyją i mają się całkiem dobrze, nie pocą się i nie mają odcisków. Dziwaki, radzą sobie w swojej własnej skórze.

5. Rasowe psy i koty

Schronisko dla zwierząt w Zamościuautor: Leszek Wójtowicz
Zdjęcie pochodzi z: Schronisko dla zwierząt w Zamościu 
To nie jest oczywiście kategoria „rzeczy”, ani tym bardziej kategoria kosmetyczna, ale jak mówiłam, tag sobie zmodyfikowałam. O ile, oczywiście, doceniam kupno zwierzęcia ze znanej hodowli za pełną cenę, niż wybieranie pseudohodowli. Niemniej jednak uważam, że kwota 2 tysięcy złotych przeznaczona na zwierzę, które uznaje się, bezpodstawnie, "ładniejsze" od miliarda bezpańskich zwierząt na świecie, dopasowując sobie zwierzaka do wystroju wnętrza, nowej kanapy oraz wiedząc, że dobrze będzie się prezentował na spacerze – jest szczytem naprawdę niezdrowego snobizmu. Już nie moralizuję, że za 2 tysiące złotych można by było podarować karmę schronisku, jednocześnie biorąc z niego swojego nowego przyjaciela – nie wymagam od ludzi tak wiele. Ale można za to zapewnić zwierzęciu, które przygarniemy świetną wyprawkę, kupić dobre jakościowo jedzenie, zapewnić opiekę medyczną, sterylizację, czy chociażby iść dla siebie samego na szalone zakupy i wrócić do kochającego zwierzaka, które dzięki Nam oszczędziło losu na ulicy bądź w schronisku.
         Jest to dla mnie temat szczególnie trudny, gdyż zajmuję się zwierzętami, również rasowymi. I wierzcie mi, bądź nie, zwierzak nie zdaje sobie sprawy, czy ma rodowód i czy jest „drogi”, albo, że jest dachowcem czy kundlem i jest „brzydki”. Wszystkie zwierzęta tak samo kochają, tak samo są urocze, a jednocześnie każdy jest inny. Nie ma czegoś takiego jak „mądra rasa”, „spokojna rasa”, „lubiąca dzieci rasa”. Każdy zwierzak jest inny, wzięcie konkretnej rasy nie zapewnia NICZEGO, bo zwierzęta, jak ludzie, mają swój charakter, temperament i usposobienie.
         A tak najprościej to ujmując, boli mnie każdy nowo rozpłodzony bezmyślnie zwierzak, w momencie, kiedy miliardy innych nie mają domu, umierają z głodu, chorób i ludzkiej głupoty. Nie musimy dwa lat w przód zamawiać rozpłodu zwierząt, kiedy od zaraz możemy znaleźć najlepszego przyjaciela. W wielu miastach wystarczy tylko wyjść na ulicę.

Taguję:
każdego, kto ma na to ochotę :)

         Oops, z tego, co widzę, wyszła mi dość kontrowersyjna, pełna żalu notka – wybaczcie albo i nie. Taka już jest Pralnia, są w niej brudy, nie same cmokanie się po tyłkach ;)
         Na zakończenie chciałam wszystkim podziękować, jest mi bardzo miło, że bez żadnych rozdań, beż żadnych przekupstw oraz z poruszaniem smutnych tematów i małej częstotliwości wpisów – pojawiło się tutaj tyle ludzi.

Do Was na zakończenie mam prośbę, byście powiedzieli, jakie dla Was rzeczy testowane na zwierzętach są łatwe do wykluczenia? 
A także: 
o czym chcielibyście tutaj czytać? Recenzje? O produktach do makijażu? A może chemia domowa, jedzenie? Albo miejsca, gdzie można dobrze, wegańsko/wegetariańsko zjeść? 
Co jest wam trudno znaleźć w Polsce nietestowanego? 
Razem na pewno znajdziemy alternatywę!
Zapraszam do komentowania i udzielaniu rad dla prosperowania Pralni!

5 stycznia 2012

Reakcje producentów na pytanie o testowanie na zwierzętach - czyli jak tu być klientem?

                Witam wszystkich w roku 2012, miło mi, że mimo mojej niezbyt dużej aktywności, co trochę dochodzi nowy czytelnik i chcę czytać na tematy mniej lub bardziej przyjemne, z poszanowaniem zwierząt w tle.
                Na początek roku pójdzie jednak dosyć specyficzny temat. Otóż poruszyć kwestię trzeba tego, jak firmy odnoszą się do testowania na zwierzętach, zarówno firmy będące na listach cruelty-free, jak i z nich perfidnie wyrzucone.

                Jako osoba zaangażowana w poszukiwanie firm przyjaznych zwierzętom, nie testujących nie tyle co produktu końcowego, a wszystkich składników jak i sprawdzających pod tym kątem dostawców, wysyłam wiele e-maili, wiadomości, pytam w sklepach i na różne inne sposoby kontaktuję się z osobami kompetentnymi. Nie jestem w tym osamotniona, spotykam wiele osób, zarówno w Internecie, jak i na co dzień, które dopytują. Co podczas tego nas spotyka?




                Reakcja nr I – EKOŚWIRY
                Reakcja zasłyszana, wydarzyła się na serwisie aukcyjnym. Klientka chcąc się upewnić, że pędzel do golenia, który chciała zakupić w formie prezentu, jest ze syntetycznego włosia, dostała całkiem śmiałą, jak na starającą się sprzedać produkt osobę, odpowiedź, że myślała, iż ekolodzy wyginęli…

                Reakcja nr 2 – OBURZENIE
                Z dosyć w sumie zabawnej i mało profesjonalnej sytuacji, poruszmy kolejną. Otóż firmy, które deklarują bycie cruelty-free lub są na listach, warto czasem sprawdzić dla pewności bądź odświeżyć im pamięć. Bądź co bądź, rzadko kiedy bazujemy na rzetelnych danych, zazwyczaj staramy wierzyć na słowo. Mam dziwne wrażenie, że firmy, nie tylko kosmetyczne, uważają, że pytając je o nietestowanie, jesteśmy namolnymi dziadami, szukającymi dziury w całym, a nie konsumentem, który ma prawo zapytać o cokolwiek.
                Z niemiłymi sytuacjami spotyka się środowisko osób nietestujących nagminnie. Dla przykładu, firma Ziaja, która oczywiście jest, według obecnej wiedzy cruelty-free, często czuje się znużona, musząc odpisywać klientom na pytanie o testowanie na zwierzętach. Prawdopodobnie czują się oburzeni, że ktoś im zarzuca takie bestialskie czyny –absolutnie rozumiem. Ale czyż prawem konsumenta nie jest pytać? A producenta miło odpowiadać, by zachęcić go do zakupu? Ziaja uważa, że nie musi udowadniać w kółko, że nie testuje, a wystarczyłaby odpowiednia deklaracja informująca rzetelnie na temat firmy, nikt wtedy nie pytałby się…
                Na temat L’Occitane ostatnio pojawiło się wiele kontrowersji, gdyż firma wchodzi na rynek azjatycki, który w legendach ponoć wymaga testowania na zwierzętach WSZYSTKIEGO. Nie jest to takie pewne, gdyż są organizacje cruelty-free również w Azji, umieszczają na listach stricte azjatyckie marki, więc z pewnością proceder da się ominąć, aczkolwiek strach dopadł wszystkich miłośników L’Occitane, jak i Yves Rocher i innych firm, które planują wejść na rynek Azji. Ja skontaktowałam się z L’Occitane, zanim dostałam oficjalne oświadczenie w tej sprawie, oczywiście doświadczyłam niemiłego komentarza na temat tego, że nie będą wnikać w oskarżenia. Ale jakie oskarżenia?!
                Ostatnia firma, o której chcę napisać, to produkty Dr. Ireny Eris, której bodajże przedstawicielka handlowa jest nad wyraz nerwową osobą. Przez długi czas, produkty Pani Eris były umieszczane na polskich listach, jako testowane, z tegoż powodu, gdyż nigdzie nie można było doszukać się deklaracji, że sprawdzają dostawców. Było to przykre dla wielu osób, gdyż firma prężnie się rozwija, jest polska, deklaruje prace nad różnego typu testami kosmetyków z wyłączeniem zwierząt, więc wszyscy załamywali ręce, że tej deklaracji nie ma.
                Jednak pewnego pięknego dnia deklaracja się pojawiła, przedstawicielka firmy napisała do jednej z osób, które moderowały listę kosmetyków na forum wizaż.pl i powiedziała dosadnie, że kosmetyki nie mają nic wspólnego z testowaniem na zwierzętach. Wspaniała nowina, gdyby nie to, że zagrożono owej osobie wejście na drogę sądową, jeśli w określonym czasie nie wykreśli firmy z listy.

                Zastanawia mnie więc jedno, czy firmy myślą, że naprawdę ktokolwiek, komu dobro zwierząt leży na sercu, cieszy się, że ma mniej produktów do wyboru? Czy wręcz przeciwnie? Takich historii jak powyżej, jest mnóstwo, nie wiem czy to zależy od tego, że akurat dzieją się na rynku polskim, gdzie niestety nie doświadczymy znanego z zachodu „szacunku do klienta”, gdzie klient faktycznie może prawie wszystko. Czy to może jakieś osobiste kwestie charakteru osób, z którymi przyszło wielu ludziom rozmawiać? Jedno jest pewne: kultura, szacunek i rzetelne odpowiedzi są lepsze niż jad i doszukiwanie się uszczypliwości. Klient ma prawo zapytać i otrzymać odpowiedź, przykro mi drodzy producenci. Ja nie jestem osobą pamiętliwą, ale wiem, że podejście do klienta jest tym, co dla wielu osób jest kluczowe przy zakupie. Gdy kogoś źle potraktowano – już tam często nie chce wracać…

                Reakcja nr 3 – KŁAMSTWO
                Chyba najgorszy przypadek, ze wszystkich, które opiszę. Firmy należące do dużych koncernów, jak np. L’Oreal  (m.in. Garnier, Essie, The Body Shop, Vichy), z upodobaniem wmawiają klientom, że nie testują produktów na zwierzętach, tworzą o tym osobne strony, piszą newsy na FaceBooku, odpisują na maile. Gdzie kryje się haczyk? NIE TESTUJĄ PRODUKTÓW. Bo, uwaga, w Unii Europejskiej testowanie GOTOWEGO PRODUKTU jest niezgodne z prawem, więc ich poświęcenie, o którym tak szumnie mówią, jest wymagane przez prawo. Co do testów składników, sprawdzania zleceniodawców itp., oczywiście mają to głęboko gdzieś. Tego typu firmy były nawet zmuszane do płacenia grzywny za wprowadzanie klientów w błąd i zmienienie sposobu marketingu, który bazuje na oszustwie klienta.
                Tym ich chytrym sposobem, wiele osób, z którymi rozmawiam z dumą pokazuje mi produkty L’Oreala, mówiąc, że używają właśnie ich, bo nietestowane, nie znając smutnej prawdy o tym, co tak naprawdę kryje się za tym słowem.


                Wszystkie sytuacje dotyczą przede wszystkim jednego – jak bardzo konsument jest narażony na wszelkiego rodzaju sztuczki producentów, jak wielu rzeczy nie wie. Tu nie chodzi tylko o testowanie na zwierzętach, ale o składy, o prawdziwość słów i obietnic na opakowaniu, o pochodzenie składu. Stąd przede wszystkim doceniam te firmy, które starają się być szczere i wiarygodne w stosunku do klienta, w tych czasach to się ceni.


11 listopada 2011

Kraj, w którym przyszło nam żyć.

      Chciałam dzisiaj tylko wyrazić swój nieopisany smutek i żal, że musimy żyć w czasach, w których ludzie w taki sposób rozumieją patriotyzm i poszanowanie niepodległości kraju, w którym żyją. Organizacje "narodowe" ukrywające swoje powiązania faszystowskie, które mają możliwość przejścia przez miasto, wychwalając Dmowskiego, jawnego antysemitę, który w każdym większym mieście ma chociaż ulicę, rondo, czy jak w Warszawie - pomnik, jest dla mnie nie do pomyślenia.
      Wyrazy szacunku dla uczestników Kolorowej Blokady oraz dla policjantów, którzy dzisiejszego dnia zostali również ranni.

      Kto nie wie, o co chodzi, odsyłam www.11listopada.org , poniżej smutny widok "świętowania" niepodległości. (Zdjęcia pochodzą z www.gazeta.pl )

National Independence Day in Poland

Fot. Robert Kowalewski / Agencja Gazeta

Fot. Robert Kowalewski / Agencja Gazeta

Fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta

Fot. Robert Kowalewski / Agencja Gazeta

Fot. Adam Kozak / Agencja Gazeta
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...