Pokazywanie postów oznaczonych etykietą z życia Pralni. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą z życia Pralni. Pokaż wszystkie posty

30 maja 2012

Kilka przemyśleń na temat Ogrodów Zoologicznych


                Przyznać muszę, że do Zoo zawsze uczucia moje były bardzo ambiwalentne. Z jednej strony przytakiwałam na fakt, że kraty, że zwierzęta żyją w klatkach, że ogólnie jest to smutne i zwierzęta powinny żyć na wolności. Z drugiej strony – fakt, że ten blog istnieje jest jednym z wielu argumentów za tym, że jestem odpowiednikiem Elmirki z Looney Tunes i nie przepuszczę okazji, by zobaczyć, albo, oh, wygłaskać i przytulić zwiezacka. Staram się tylko nie być przy tym drastyczna ;)

                Stąd po prostu nie bojkotowałam nigdy Zoo. Co więcej, lubiłam czasem je odwiedzić, bo nie oszukujmy się, jest to okazja do zobaczenia wielu zwierząt, które niestety niedługo mogą już wyginąć. Jest to właśnie jeden z plusów Zoo, że trafiają tam zagrożone gatunki, które można rozpłodzić, bądź chore zwierzęta, które można wyleczyć. Poza tym też trafiają tam zwierzęta, które nie są zagrożone wyginięciem i z pewnością lepiej byłoby im na wolności niż zostawione na pastwę bandy człowieków.

                No właśnie, CZŁOWIEKI. To głównie oni zainspirowali mnie do tego tekstu. Ostatnia niedziela w Polsce była dniem ustawowo wolnym od pracy. Stąd w wielkich miastach życie zaburzyło totalnie swój rytm, kiedy to weekend oznacza Centrum Handlowe. Załoga Publicznej Pralni za to chciała jakoś uczcić zdane wszelkie zaliczenia, część już zdane egzaminy i szykującą się obronę, druga część jeszcze nadchodzącą sesję, piękną pogodę… stąd pomysł, aby odwiedzić Zoo. Pomysł był na tyle oryginalny, że pomyślało tak zarówno pół Wrocławia, okolicznych wsi i sąsiadujących województw…
                I właśnie ten tłum ludzi + wizja Wrocławskiego Zoo, sprawiła, że doznałam lekkiej traumy, którą chciałabym z siebie wyrzucić, ale nie mam pojęcia od czego zacząć. Może od początku:

                Jak wszystko w Polsce, również Ogród Zoologiczny jest w przebudowie, więc rozpoczęcie zwiedzania było trochę problematyczne. Gdy dotarliśmy do pierwszej klatki z małpami – oczom naszym ukazała się mało bystra niewiasta, która usilnie próbowała nakarmić małpkę słonym paluszkiem. Gdy oczami wyobraźni już chciałam jej wydrapać oczy, to problem rozwiązał się w sam, gdyż niewiasta była na tyle mało bystra, że nie potrafiła zbytnio sprawić, by małpka tego paluszka chwyciła przez kraty. Ale może krótki wykład na temat tego, dlaczego NIE MOŻNA KARMIĆ ZWIERZĄT W ZOO. Nie, nie dlatego, bo im żałujemy, nie dlatego, bo chcemy by zginęły w głodowych męczarniach. Ale dlatego, że żadna małpka w swoim naturalnym środowisku nie chodzi do kiosku po paluszki. Zwierzęta w Zoo często są chore, mają specjalne diety, skonstruowany w specyficzny sposób układ pokarmowy i tego typu fast-foody mogą je najzwyczajniej w świecie zabić. Pomijam wykład, że powolnie zabijają ludzi, mamy własną wolę, sami decydujemy, jakie śmieci jemy. Ale błagam, zostawmy zwierzęta w spokoju. Możemy iść do obsługi i zaproponować wsparcie finansowe czy kupno jedzenia odpowiedniego, czy dać obsłudze worek jabłek czy winogron, może załapiemy się wówczas na karmienie. Ale chipsy zostawmy w spokoju.

                Może problem byłby mniejszy, gdyby nie to, że wszelkie gastronomie na terenie Wrocławskiego Zoo, to ogromna porażka. Pomijam fakt, że serwuje się tam tylko: golonkę, kaszankę, kiełbasę, z dań „zdrowszych” zaproponują Ci zapiekankę i frytki. I absolutnie nic poza tym. Piękny widok niemowlaków, które zajadają się w Zoo frytkami. Lody wszystkie sprzedawane są (po nieźle zawyżonych cenach, ale business is business) z koncernu Unilever, który oczywiście jest potentatem testowania na zwierzętach. Napoje, jakie możemy zakupić w większości są „by Coca-Cola”, cudem znalazłam Cisowiankę(nietestowana na zwierzętach). I właśnie ta Cisowianka była jedynym moim pożywieniem na terenie Ogrodu, burczało mi w brzuchu, kiedy to trafiłam na porę kamienia szympansów, które zajadały się jabłkami i winogronami.

                Kolejnym absurdem był właśnie pawilon z małpkami i leniwcem. Na drzwiach mamy pełno ostrzeżeń, że kilka zwierząt jest w pawilonie „luzem”, żeby zamykać drzwi, aby nie uciekły i nie wnosić jedzenie oraz picia. Kiedy wejdziemy zaś do pawilonu, to przed kolejnymi drzwiami ustawiony jest… automat ze słodyczami i napojami! A wewnątrz kolejni inteligentni rodzice z dziećmi, którzy to dali malutkiej małpce soczek z rurką. Podskakując nad nią w ekstazie, że wzięła rurkę do buzi! Tak, macie rację, Pralnia wkroczyła do akcji, ostentacyjnie zabierając soczek i wychodząc do automatu, przy którym był kosz na śmieci. Kiepskie zdjęcie z telefonu poniżej przedstawia merytoryczną część Pralni, dumną ze swojej samozwańczej akcji ratunkowej pt. „Zgładź soczek i postaraj się nie zabić wzrokiem ludzi – musisz zdać sesję zamiast iść do więzienia”. Małpki nie doceniły ów starań, no ale chociaż Część Techniczna Pralni cyknęła fotę Części Merytorycznej Pralni i teraz możecie podziwiać jej prześwietloną łysinę.

                Nie wiem, czy powinnam tak mnożyć te małe, aczkolwiek liczne przykłady zniesmaczenia, którego doznałam tej pięknej niedzieli. Wypad ten bowiem nadawałby się na udokumentowanie i przeanalizowanie przez biegłych psychiatrów, nie przeze mnie. Spokojnie przyjmowałam kolejne oznaki tego, że w Polsce zamyka się szpitale i szkoły, aby budować stadiony, widząc chodzące przykłady „Adrianów*, którzy cieszyli się jak dzieci widząc czerwone, pawianie pośladki, narządy rodne słonia czy kopulującą szarańczę. Również nie zabrakło „Oksan*, które miały równie bogaty zasób słownictwa. Przy czym wiele z nich podziwiałam za buty na 10cm szpilkach, gdyż Pralnia umierała w swoich płaskich, szmacianych bucikach. Najbardziej dokuczliwym gatunkiem jednak było potomstwo zrodzone z Adriana i Oksany. Dzieci, które krzyczały w niebogłosy przy wrażliwych żyrafach, antylopach czy sarnach. Wkładały palce do oczu osłom, kucykom czy kozom. Pukały w każdą napotkaną szybę z jakimkolwiek zwierzęciem. Marzyłam o tym, by powtórzyła się kultowa scena z Harry’ego Pottera…
(zaczyna się ok.: 01:02)
                Apogeum mojego zdumienia odczułam w kolejnym punkcie gastronomicznym, gdzie znowu rozpaczliwie szukałam jedzenia (bez skutku). Za to moje oczy ujrzały kilkoro ludzi w średnim wieku, którzy zakupili smażone kiełbasy, a spod stołu wyciągnęli kieliszki oraz wódkę. Brakło mi słów.

                Był to niewątpliwie miły dzień, słoneczny, mogłam zobaczyć wiele zwierząt, totalnie zafascynowały mnie kruki (cudowne, chociaż uwięzione w niewielkiej wolierze), oczarowały nowonarodzone źrebaki, małe kozy i owieczki, którym pomagałam wydostać z paśników siano. Koczkodan o niesamowitych, mądrych, ale smutnych oczach. Ale uciekłyśmy stamtąd stosunkowo szybko, po jakiś 2 godzinach, spiesząc się na tramwaj i lecąc na przepyszną, wegańską pizzę do Złego Mięsa.

                Muszę przyznać, że uznaję Wrocławskie Zoo, szczególnie w dzień świąteczny, za ewenement. Bo to nie tak, że zarzucam im niewegańskie jedzenie w miejscu publicznym czy zarzut, że Polacy są narodem idiotów. To nie tak. O niebo lepiej wspominam pobyt w Zoo w Pradze. Bez problemu udało mi się zjeść duży obiad, wybór posiłków był spory, nie sam fast-food. Po Ogrodzie kręciło się również mnóstwo obsługi, która obserwowała ludzi. Od razu interweniowano, gdy ktoś chciał zwierzęta karmić. Również nie można ich było typowo „męczyć”, głośniej mówić, krzyczeć, a także robić zdjęć z lampą. Nie brakowało również ostrzegawczych tabliczek.

Zoo oczywiście jest instytucją, która musi zarabiać, ale czuć tam było, że zwierzęta są bardzo ważne i to ludzie są dla zwierząt i trzeba je traktować z szacunkiem. Było mnóstwo miejsc, w których sprzedawano rzeczy i pamiątki na jakiś cel, przykładowo całe stanowisko dla goryli. We Wrocławiu odpustowych zabawek nie brakowało, szkoda tylko, że zwierzęta z tego nic nie będą miały, chyba, że operację żołądka, gdy jakieś dziecko wrzuci plastikowego dinozaura za ogrodzenie.

Podsumowując – raczej nieprędko wrócę do Wrocławskiego Zoo. Zdecydowanie jestem zwolenniczką rezerwatów. Zoo niestety sprawia, że zarówno jest mi przykro z powodu uwięzionych zwierząt, jak i z powodu braku inteligencji ludzi. Na zakończenie mam dla Was sielskie-anielskie praskich żółwi, aby poprawiło Wam nieco nastrój.



Dajcie znać jakie jest Wasze zdanie na temat Zoo? Jakie są wasze przemyślenia? Czy reagujecie, kiedy widzicie ludzi, którzy nie potrafią się zachować w takich miejscach? Dajcie znać!

*Adrian i Oksana to metafora typów ludzi zaczerpnięta z teledysku i filmiku. Szczególnie polecam teledysk, gdyż Oksanę to już raczej każdy zna, a Adriana niekoniecznie.

A w ogóle dzięki, że jest Was już tyle! I za klikanie w reklamy, trwa autoryzacja konta przez Google, jak się skończy, na FB wkleję screen ile udało się już Wam wyklikać pieniędzy na zwierzaki!

21 lutego 2012

Czego Publiczna Pralnia nie chce mieć?

                Witam Wszystkich (już ponad 100 obserwujących!) po dłuższej przerwie. Uwierzcie, że z powodu tego mrozu, naprawdę brakowało mi ciągle weny jak i pomysłu, w jaką stronę ten blog ma ewoluować – gdyż nie jest moim celem, aby był to kolejny blog kosmetyczny, wręcz przeciwnie. Ale o tym kiedy indziej.
                Wróciłam zainspirowana faktem, że do zabawy w „tagi” zaprosiła mnie Linusiaczek. Nie przypuszczałam, że będę tutaj realizować tego typu rzeczy, niemniej jednak nieco zmodyfikowany pasuje jak ulał do tematyki Publicznej Pralni. Więc do dzieła.


ZASADY:
- napisz, kto Cię otagował i zamieść zasady TAG'u
- zamieść baner TAG'u i wymień 5 rzeczy z działu kosmetyki ( akcesoria, pielęgnacja, przechowywanie, kosmetyki kolorowe, higiena), które Twoim zdaniem są Ci całkowicie zbędne bo:
- maja tańsze odpowiedniki
-są przereklamowane
- amatorkom są niepotrzebne
- bo to sposób na niepotrzebne wydatki...
...i krótko wyjaśnij swój wybór

- zaproś do zabawy 5 lub więcej innych blogerek

 Czego nie chcę mieć:

1.  Meteoryty Guerlain, Mascary Lancome oraz inne „hity” YSL, Givenchy i innych testujących firm kosmetycznych.



Ogólnie w tym podpunkcie chyba najlepiej byłoby wymienić całą drogą (jak i tańszą), zbędną (według mnie) kolorówkę testowaną na zwierzętach, która jest lansowana jako cud nad cudy. Osobiście przyszło mi spróbować trochę tych „cudów” i szczerze powiedziawszy – byłam daleka od zachwytów, często nawet bliska zawodu. Meteoryty, niezależnie od wersji to najzwyczajniejsze, napakowane chemią, konserwantami i nierzadko toną brokatu – chłamy za naprawdę spore pieniądze. Z droższych pudrów tylko Make-Up For Ever(firma niepewna, co do testowania na zwierzętach) zasługuje na uwagę – gdyż w prostocie siła – puder składa się bowiem tylko z krzemionki, którą w Internecie można kupić za około 20zł, ale ładne opakowanie MUFE sprawia, że przepłacamy kilkukrotnie. To samo z bardzo popularnymi mascarami Lancome, pewnego dnia postanowiłam je przetestować i byłam bliska płaczu, jak zobaczyłam jak z moich rzęs zrobiły się paskudne, nienaturalne i odrzucające owady. Również tańsze firmy ze swoimi hitami sprawiają, że się nimi brzydzę. 
         Poza tym, jeśli chodzi o kolorówkę, byłabym w stanie naprawdę zrezygnować z ogromnej części, rynek jest zawalony świetnej jakości kosmetykami, które są nietestowane na zwierzętach, stąd bez bólu odrzucam każdą firmę, która lansuje luksus pod pokrywą kompletnej znieczulicy i żeruje na ludzkich, najniższych, snobistycznych instynktach.
         Także zachęcam do zdrowego rozsądku, firmy w złotych opakowaniach wcale nie sprzedają nam szyku i elegancji, dzięki pięknym pudełkom i wielkim logo nie staniemy się ikoną stylu. Za to staniemy się dobrymi ludźmi, jeśli wybierzemy firmę, która na zwierzętach nie ma ochoty testować.


2.  Pędzle z naturalnego włosia


Po raz kolejny, miałam jak i mam okazję na takich pędzlach pracować i szczerze powiem – jest to dla mnie mordęga. Niezależnie, czy jest to pędzel za 10zł czy za 310zł – pędzle z naturalnego włosia mają potworną tendencję do gubienia włosia, a także, z powodu ich „życia”, szybko stają się szorstkie i bezużyteczne, gdyż włos wysycha. I nie, nie jest prawdą, że droższe pędzle takiej tendencji nie mają, zarówno Inglot, Hakuro, Maestro, M.A.C. i inne przyprawiają mnie w wersji „naturalnej” o białą gorączkę.
         Druga sprawa, że firmy rzadko udzielają rzetelnej odpowiedzi na temat pozyskiwania włosia, bo o ile w teorii może być pozyskiwane w sposób nie robiący krzywdy zwierzętom, to równie często włosie może być pobierane wprost z rzeźni, jako resztki z uboju. Mnie się do tego procederu nie spieszy. W tym podpunkcie jeszcze chciałabym „pozdrowić” przedstawicieli firm Hakuro i Maestro, którym kompletnie nie chciało się odpowiedzieć na wiele moich maili w sprawie pozyskiwania włosia do ich pędzli. Nie ma to jak profesjonalne podejście do klienta.
         A jeśli chodzi o cuda syntetyczne – polecam pędzle firmy E.L.F. (świetnej jakości syntetyczne włosie, nawet z serii basic), EcoTools, Real Techniques oraz Sigma (zapewniono mnie o humanitarnym pobieraniu włosia naturalnego, w dodatku Sigma oferuje całe zestawy wyłącznie syntetyczne).


3.   „Hity” zapachowe z perfumerii.



Wiele lat kompletnie nie rozumiałam idei używania perfum. Niedawno jednak odkryłam dlaczego. To, co proponują sieciowe perfumerie sprawiało, że czułam się nie klientem, a tumanem. W szklanych flakonach próbowano mi sprzedać seksapil, zakończony złotym korkiem luksus i pieniądze, brzmiąca nazwa sugerowała mi klasę, elegancję i ustawiała mój styl życia. Spójrzmy na hity z ostatnich miesięcy – Prada „Candy”, Calvin Klein „Euphoria”, V&R „Flowerbomb”… Już nie wspomnę o poprawiaczu ego w postaci Diora i Chanel. Zapachy mdłe, nijakie, podobne do siebie, bez wyrazu, ginące w tłumie klonów w Galeriach Handlowych.
         W którymś momencie poznałam zapachy, których w drogeriach nie sprzedają albo szybko się z nich wycofują, bo nie wchodzą w kanony sprzedawców „lifestyle”. Gdyż kobiety nie chcą pachnieć lasem, kadzidłem, już nie wspomnę, że kościołem. A dla mnie było to odnalezienie artyzmu w pachnącej wodzie za duże pieniądze. Na takie dzieła mam ochotę wydawać pieniądze. Szczególnie, że perfumy „niszowe” z reguły nie są powiązane z molochami testującymi na zwierzętach.
         Bo co z kobiety, która pachnie pięknie kwiatkami i cukierkami, oraz krwią zwierząt, które musiały sprawdzać na swoich oczach, mięśniach, układzie oddechowym – sprawdzać, czy ludzka próżność ma jakieś granice.
         Nie ma.

4. Futrzana i skórzana odzież, buty i dodatki.

http://www.ecouterre.com/skin-trade-documentary-reveals-horrifying-truth-behind-fur-in-fashion/skin-trade-movie-2/


O ile popularnym trendem jest nienawidzenie futer naturalnych, o tyle używanie skórzanego portfela uchodzi za klasę samą w sobie. Tak samo jak bezsensowne buty z jagnięcej skóry (idea doprawdy idiotyczna sama w sobie – noszenie bardzo ciepłych butów, które za nic w świecie nie mogą przemoknąć, bo będą już nieprzydatne. Jestem ciekawa ile razy w roku, w większości miejsc na świecie, jest pogoda, że te buty są do czegoś przydatne. Mowa o ugg'ach, emu itp.).
         I tak, wiem, ponoć buty wygodne jak skórzane. Za to portfel czy torebka już takiej fajnej wymówki nie posiada. W dodatku od niepamiętnych czasów używam tylko butów, które skórzane nie są – dziwnym trafem moje stopy żyją i mają się całkiem dobrze, nie pocą się i nie mają odcisków. Dziwaki, radzą sobie w swojej własnej skórze.

5. Rasowe psy i koty

Schronisko dla zwierząt w Zamościuautor: Leszek Wójtowicz
Zdjęcie pochodzi z: Schronisko dla zwierząt w Zamościu 
To nie jest oczywiście kategoria „rzeczy”, ani tym bardziej kategoria kosmetyczna, ale jak mówiłam, tag sobie zmodyfikowałam. O ile, oczywiście, doceniam kupno zwierzęcia ze znanej hodowli za pełną cenę, niż wybieranie pseudohodowli. Niemniej jednak uważam, że kwota 2 tysięcy złotych przeznaczona na zwierzę, które uznaje się, bezpodstawnie, "ładniejsze" od miliarda bezpańskich zwierząt na świecie, dopasowując sobie zwierzaka do wystroju wnętrza, nowej kanapy oraz wiedząc, że dobrze będzie się prezentował na spacerze – jest szczytem naprawdę niezdrowego snobizmu. Już nie moralizuję, że za 2 tysiące złotych można by było podarować karmę schronisku, jednocześnie biorąc z niego swojego nowego przyjaciela – nie wymagam od ludzi tak wiele. Ale można za to zapewnić zwierzęciu, które przygarniemy świetną wyprawkę, kupić dobre jakościowo jedzenie, zapewnić opiekę medyczną, sterylizację, czy chociażby iść dla siebie samego na szalone zakupy i wrócić do kochającego zwierzaka, które dzięki Nam oszczędziło losu na ulicy bądź w schronisku.
         Jest to dla mnie temat szczególnie trudny, gdyż zajmuję się zwierzętami, również rasowymi. I wierzcie mi, bądź nie, zwierzak nie zdaje sobie sprawy, czy ma rodowód i czy jest „drogi”, albo, że jest dachowcem czy kundlem i jest „brzydki”. Wszystkie zwierzęta tak samo kochają, tak samo są urocze, a jednocześnie każdy jest inny. Nie ma czegoś takiego jak „mądra rasa”, „spokojna rasa”, „lubiąca dzieci rasa”. Każdy zwierzak jest inny, wzięcie konkretnej rasy nie zapewnia NICZEGO, bo zwierzęta, jak ludzie, mają swój charakter, temperament i usposobienie.
         A tak najprościej to ujmując, boli mnie każdy nowo rozpłodzony bezmyślnie zwierzak, w momencie, kiedy miliardy innych nie mają domu, umierają z głodu, chorób i ludzkiej głupoty. Nie musimy dwa lat w przód zamawiać rozpłodu zwierząt, kiedy od zaraz możemy znaleźć najlepszego przyjaciela. W wielu miastach wystarczy tylko wyjść na ulicę.

Taguję:
każdego, kto ma na to ochotę :)

         Oops, z tego, co widzę, wyszła mi dość kontrowersyjna, pełna żalu notka – wybaczcie albo i nie. Taka już jest Pralnia, są w niej brudy, nie same cmokanie się po tyłkach ;)
         Na zakończenie chciałam wszystkim podziękować, jest mi bardzo miło, że bez żadnych rozdań, beż żadnych przekupstw oraz z poruszaniem smutnych tematów i małej częstotliwości wpisów – pojawiło się tutaj tyle ludzi.

Do Was na zakończenie mam prośbę, byście powiedzieli, jakie dla Was rzeczy testowane na zwierzętach są łatwe do wykluczenia? 
A także: 
o czym chcielibyście tutaj czytać? Recenzje? O produktach do makijażu? A może chemia domowa, jedzenie? Albo miejsca, gdzie można dobrze, wegańsko/wegetariańsko zjeść? 
Co jest wam trudno znaleźć w Polsce nietestowanego? 
Razem na pewno znajdziemy alternatywę!
Zapraszam do komentowania i udzielaniu rad dla prosperowania Pralni!

13 października 2011

Nowa odsłona bloga!

                Publiczna Pralnia może się poszczycić nowym wyglądem, którym chciałam się przed wszystkimi pochwalić. Zasługą tej zmiany jest niezwykle utalentowana fotografka i graficzka, która poza projektami niszowymi, czasem zgodzi się na przedsięwzięcia komercyjne, przykładem jest choćby mój blog.

kliknij baner, żeby przejść do strony

                Chciałam bardzo podziękować za nową odsłonę, wszystkich zainteresowanych odsyłam do jej strony, która wciąż jest co prawda w budowie, ale można tam znaleźć dane kontaktowe jeśli ktoś byłby zainteresowany profesjonalną sesją ślubną, własnym portfoliem, reportażem uroczystości, sesją dziecka no i oczywiście grafiką. Współpracuje z wizażystką, ale przede wszystkim nie boi się wyzwań i jest bardzo kreatywna, miałam bowiem przyjemność pracować z nią oraz widzieć efekty jej pracy.

27 września 2011

Cruelty-free FAQ - nowość na blogu

                Od niedawna, nad notkami, można się zapoznać  z nowymi podstronami  bloga, czyli:
Cruelty-free FAQ
Lista marek testowanych i nietestowanych 
oraz Współpraca.
                Najciekawszym miejscem, według mnie, które zachęcam do odwiedzenia, to właśnie Cruelty-freeFAQ, gdzie postarałam się odpowiedzieć na 5 najczęstszych pytań osób, które dopiero co wdrożyły się  w temat  testowania, osób, które mają wątpliwości, jak i osób, które są z założenia temu przeciwne.

1. Dlaczego nie powinno się testować produktów na zwierzętach?
2. Jakie są alternatywy dla testów na zwierzętach?
3. Dlaczego na liście kosmetyków testowanych na zwierzętach znajduję firmy, które zaprzeczają testowaniu, a nawet mają o tym informacje na swoich opakowaniach?
    a) Kwestia prawna - nie można testować gotowych produktów na zwierzętach.
4. O co się więc rozchodzi, skoro produkty końcowe nie są na zwierzętach testowane?
    a) Testowanie składników.
    b) Przynależność do koncernów światowych.
5. W jaki sposób można niby testować podpaski, tampony czy jedzenie?!
   - czyli odpowiedzi na wiekopomne pytania.

                Na te i inne pytania znajdziecie TU odpowiedź.
                Dowiedzieliście się czegoś nowego dzięki temu?
                A może to wszystko było dla was od dawna wiadome? 
                Wszystkie działy będą stopniowo rozwijane, mam nadzieję, że również z Waszą pomocą.

23 września 2011

Witam w Pralni

   Do momentu kiedy moja osoba była ogarnięta niewiedzą na temat powszechnego problemu, jakim jest testowanie produktów i składników produkcji na zwierzętach, to mam odczucie, że niejako byłam osobą szczęśliwą, acz próżną i ignorancką. Kiedy pewnego dnia spłynęła na mnie wiedza o tym, że holocaust wcale się nie skończył, że trwa pod postacią znęcania się nad zwierzętami – spadł na mnie ogromny ciężar i obowiązek. Nie chciałam już nigdy więcej przykładać ręki do bólu i cierpienia żadnego niewinnego stworzenia na Ziemi. Każda istota ma prawo do życia, każda istota urodziła się na Ziemi i ma równe prawa do stąpania po niej. Testowanie najnowszego środka słodzącego, który nie tuczy, wszczepiając go w rozcięty policzek małpy, wprost do mięśnia, tylko po to, żeby ludziom bezkarnie tyłki nie rosły – jest to dla mnie niepojęte. Szczególnie w dobie, gdy jest tysiące alternatyw testów na zwierzętach, które swoją drogą są kompletnie niemiarodajne.

   Stąd stworzył się zamysł na tego bloga, w którym wypierzemy codzienne życie od okrucieństwa i bólu istot, schowanymi za roześmianymi twarzami reklam koncernów mających ludzkie i zwierzęce życie za nic, jak Unilever, L’Oreal, COTY, Colgate-Palmolive, Henkel, MasterFoods, Nestle, Procter&Gamble i inne bestialsko nastawione na zysk, nie na klienta i jego mniejszych braci.

   Na początku człowiek jest w szoku, myśli, że nie ma alternatyw i jest zmuszony do kupna testowanych produktów, wbrew swojemu sumieniu. Moje myślenie było podobne, jednak po pewnym czasie odnalazłam miliony alternatyw, które są lepsze dla mojego zdrowia, dla mojego życia, często dla mojego portfela, ale przede wszystkim – dla mojego sumienia.


   Stąd pokażę Wam w tym miejscu jak wyprać swoje życie z okrucieństwa, w łatwy, prosty i przyjemny sposób.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...